Reklama

Recenzja Verba "Przerwana linia życia": Unikać bardziej niż ognia

"Przerwana linia życia" nie zmienia zupełnie nic w kwestii jakości twórczości Verby, która po raz kolejny z otwartymi rękoma sięga po miano najgorszej grupy w historii polskiej muzyki.

"Przerwana linia życia" nie zmienia zupełnie nic w kwestii jakości twórczości Verby, która po raz kolejny z otwartymi rękoma sięga po miano najgorszej grupy w historii polskiej muzyki.
Okładka płyty "Przerwana linia życia" grupy Verba /

Pamiętacie Jeden Osiem L? Pochodząca z Płocka grupa w 2003 podbiła listy przebojów utworem "Jak zapomnieć?", wybijając tym samym wytwórnię UMC, dzisiaj znaną jako MyMusic, do mainstreamowego świata. Po sukcesie debiutu, zespół postanowił odejść do Universala, a o dalszych ich poczynaniach zapewne nie wie nawet część najbardziej zatwardziałych wówczas fanów. MyMusic, jako zaradny pod kątem biznesowym label, postanowił wtedy zapełnić pustkę po autorach "Jak zapomnieć?". Tak na oficjalnej scenie pojawiła się pilska Verba, wprost nazywana następcami Jeden Osiem L. Co więcej, główną linią promocyjną debiutanckiego "Ósmego marca" był fakt, że jeden z członków duetu nie tylko jest raperem, ale nawet potrafi grać na fortepianie, choć bardziej świadomi słuchacze wiedzieli, że nie była to pierwsza taka sytuacja w polskiej muzyce.

Reklama

Dość szybko zorientowano się, że czasy złośliwie nazywanego nurtu "hip-hopolo" już minęły. Szczególnie, że Verba nigdy nie osiągnęła sukcesu komercyjnego zbliżonego do płockich prekursorów. Dlatego też muzycy w pewnym momencie postanowili odciąć się od hip hopu, mówiąc, że grają pop zaledwie inspirowany rapem. Tylko czy wyłącznie z tego powodu należy patrzeć na nich łaskawszym okiem? Pop nie oznacza przecież z zasady słabszej jakości, urągających inteligencji tekstów oraz płaskiego brzmienia - to raz. Dwa, że istnieje chociażby Mezo, który również z rapem ma już niewiele wspólnego, ale mimo to - pomijając aspekty estetyczne jego twórczości - dba o takie elementy swojego warsztatu jak flow czy technika pisania. Zresztą, jak pokazuje "Ściana" z jego ostatniej "Życiówki", orientuje się w tym, co dzieje się na scenie i pewne trendy stara się przelać z nie tak złym skutkiem, jak próbują o tym mówić najbardziej zatwardziali hiphopowcy. Co tymczasem zrobiła grupa Bartasa i Malita? Cóż, zamiast próbować chociaż lekko przeć do przodu, perfidnie cofa się w rozwoju.

Muzyka Verby tkwi we wczesnych latach dwutysięcznych. "Kocham cię i czekam" stanowi estetyczny powrót do "Kołysanki" Sumptuastic. Czasami ta nieprzyjemna podróż sentymentalna do przeszłości odpływa jeszcze dalej. Przecież "Po zerwaniu" jest wariacją na temat pseudo-francuskich podkładów pod które, pod koniec lat 90., rapowali uliczni raperzy, o których nikt nigdy nie słyszał z wyjątkiem rodzin i najbliższych kolegów. Dźwięk syreny wpleciony w podkład tylko podkreśla jego absurd. I co to za irytujące odbicie na pogłosie w werblu?

Bazą większości podkładów jest patetycznie brzmiący fortepian. Chociaż trudno uwierzyć w to, że mamy do czynienia z żywym instrumentem, ponieważ brzmieniowo kojarzy się raczej ze słabej jakości emulatorem cyfrowym. Całość jest okropnie płaska, mocno przytłumiona, absolutnie pozbawiona przestrzeni, jakiejkolwiek mocy i wyraźnie stanowi zaledwie tło dla mocno wysuniętych wokali. Gwoździem do trumny są bębny - anemiczne, wykastrowane z groove'u. Ba, często wydaje się, że nie zostały nawet poddane żadnej obróbce.

Od czasu do czasu panowie z Verby chcą bardziej kombinować, ale te południowe próby z cykającymi hi-hatami w "Naiwnej" czy trzynastej (!) części "Młodych wilków" wypadają jeszcze bardziej kuriozalnie. Szczególnie, że muzycy - grając na skojarzeniach z patentami muzycznymi - próbują zatuszować to, że pod kątem tempa podkłady nie różnią w zasadzie niczym od tych o bardziej klasycznej rytmice. Jeszcze bardziej absurdalnie wypada próba wprowadzenia ostrzejszych klimatów w "Zakochałem się nieodwracalnie", polegająca w zasadzie na wprowadzeniu w tło gitary, podwójnej stopy o wyraźnym środku i mocno skompresowanego, matowego werbla, pasującego do całości jak foka do suchego klimatu zwrotnikowego. Gorzej, że wypada to jak próba zagrania rockowego numeru przez zespół disco polo na weselu. Bity oraz miks "Przerwanej linii życia" są fatalne od początku do końca, a to dopiero wierzchołek góry lodowej.

Wokale. Bartas 10 lat temu rapował jak kopia wczesnego Donia z Ascetoholix i zasadniczo nic się pod tym względem nie zmieniło - czas zatrzymał się dla niego w miejscu, łącznie z tym, że ta namiastka flow jest okrutnie marudna, pozbawiona energii. Przez to partie brzmią jak niechlujnie odbębniane do momentu, w którym po prostu wyjdą. Do tego dochodzą wszelkiego rodzaju słyszalne dogrywki pojedynczych wersów oraz atakujące gdzieniegdzie złe akcentowanie (szczególnie czasowników zakończonych na -byśmy, -byście). A szkoda, bo chociaż można powiedzieć wiele złego na temat wokalu Bartasa, to posiada on przyjemny głos, którego potencjału w żaden sposób nie wykorzystuje.

Znacznie gorzej jest z Malitem, który popełnia wszystkie błędy początkujących raperów. Aż trudno uwierzyć, że do Verby dołączył pięć lat temu i przez ten czas grał koncerty w całej Polsce. Niemożliwe bowiem, że przy takim stażu wciąż trudno mu zarapować tekst bez przerw w samym środku wersów. Brakuje płynności i swobody, przez co Malit staje się jeszcze większą definicją antyflow niż jego poprzednik w zespole, Ignac.

Jeszcze gorzej od rapowania wypada śpiew, którego na płycie jest równie sporo. Obaj wokaliści wspierają swoje partie drobną, ledwo zauważalną na pierwszy rzut ucha dawką auto-tune'a, która ma na celu zatuszować braki warsztatowe. Z tym, że trudno to zrobić, gdy śpiewają nosowo, na pół gwizdka, nie pozwalając sobie na żadne ryzyko. Nie da się tego obronić, szczególnie, gdy wchodzą w manieryzm charakteryzujący wykonawców muzyki chodnikowej.

Wisienką na torcie są teksty. Nie chcę nawet naśmiewać się z tego, że artyści proszą swoich słuchaczy o to, aby wymyślali im tematy piosenek, bo to sprawa czysto kontekstualna i nie ma tu żadnego znaczenia. W końcu amerykański zespół CunninLynguists dał słuchaczom możliwość wybrania gościnnych występów na jedną ze swoich płyt. Gorzej, gdy na 14 numerów wszystkie traktują w zasadzie o miłości w nastoletnim wydaniu w różnych odmianach - niespełnionej, spełnionej, nieszczęśliwej, toksycznej. I to nawet gdy numer nazywa się "Fałszywa przyjaciółko". Gdy Verba zaczyna wchodzić w storytellingi, robi się naprawdę zabawnie. Dostajemy bowiem proste, wręcz naiwne historyjki "z życia", które są w stanie poruszyć co najwyżej ludzi masowo udostępniających złote myśli i życiowe cytaty na swoich facebookowych tablicach.

Marzyliście o numerze, w którym jedna dziewczyna opowiada drugiej o swoim ukochanym, po czym ten zostaje odbity przez "fałszywą przyjaciółkę"? Proszę bardzo! A może właśnie zerwałeś z dziewczyną, do której zupełnie nie pasowałeś? Też się znajdzie coś dla ciebie! Tkwisz we friendzonie? No, proszę, utożsam się z tym, co przekazuje Bartas - przecież to o tobie! Poziom podejścia do przedstawianej tematyki jest nieziemsko infantylny - bazuje na uproszczonych schematach percepcji, przez co muzycy w tekstach jawią się jako jeszcze niedojrzali, wchodzący dopiero w życie uczuciowe. A to z kolei okrutnie utwierdza w przekonaniu, kto tak naprawdę jest głównym targetem Verby. Bo przecież wiecie, że członkowie zespołu sami są już mocno po trzydziestce?

Gdyby jeszcze techniczny poziom tekstów był na wysokim poziomie. Niestety, towarzyszą nam częstochowskie rymy, często rzucane na zasadzie najszybciej narzucającego się skojarzenia. Nie trzeba się rozpisywać, wystarczy kilka cytatów: "To wszystko, co kiedyś mi mówiłaś/Jak bardzo kochasz - sama w to nie wierzyłaś", "Gdy będziemy razem to zatrzymam czas/by znów zbyt szybko nie rozdzielił nas", "Napijemy się na plaży - uderzy mocniej/Zapomnę o tobie, bawiąc się ostrzej", "Dziewczyny, motocykle i fury cabrio/A ty siedzisz w domu i słuchasz radio", "Tobie wydaje się, że jesteś wszystkiemu winna/gdybyś wiedziała, że tak będzie, byłabyś inna". Uwierzcie, te cytaty nie były specjalnie wyszukiwane - ot, włączenie przypadkowych utworów w przypadkowym miejscu. Tego jest tu nadmiar.

To sztuka nagrać płytę, na której absolutnie nic nie funkcjonuje poprawnie. Verba tego dokonała, wpychając pozbawioną seksualnych podtekstów wrażliwość disco polo w klimaty amatorsko tworzonego rapu. Ba, to prawdziwa sztuka stworzyć album, który nie zasługuje nawet na najniższą ocenę w dziesięciostopniowej skali! Uwierzcie, nawet ogień nie jest tak groźny jak "Przerwana linia życia" Verby.

Verba "Przerwana linia życia", MyMusic

0/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Verba | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy