Reklama

Recenzja Vavamuffin "V": Jak tu ich pokochać?

Nota prasowa informuje, że najnowsze dzieło Vavamuffin trafi nie tylko do fanów reggae i hip hopu, ale przede wszystkim do tych, którzy kochają muzykę. Jakby to powiedzieć... PR i marketing starają się robić swoje, muzyka idzie swoim torem, a na sam koniec zostaje typowe Vavamuffin, które nowych fanów raczej nie zdobędzie.

Nota prasowa informuje, że najnowsze dzieło Vavamuffin trafi nie tylko do fanów reggae i hip hopu, ale przede wszystkim do tych, którzy kochają muzykę. Jakby to powiedzieć... PR i marketing starają się robić swoje, muzyka idzie swoim torem, a na sam koniec zostaje typowe Vavamuffin, które nowych fanów raczej nie zdobędzie.
Okładka płyty "V" Vavamuffin /

Polskie reggae. Albo kochasz, albo nienawidzisz jednocześnie wyśmiewając je na tysiąc możliwych sposobów. Nie przypomina to czegoś? Sytuacja podobna do tej z polskim rapem, chociaż można odnieść wrażenie, że z tym pierwszym jest jeszcze gorzej. I chociaż warszawski zespół ciężko jednoznacznie podpiąć pod jeden konkretny gatunek, to jednak jest jakimś tam światełkiem w tunelu, ale czy aż na tyle dobrym, żeby zmienić postać rzeczy? Nie.

Ile znacie historii, które zaczynają się od tego, że zespół zamknął się w skromnym miejscu z dala od cywilizacji i świata tylko po to, żeby oszlifować swoje piosenki do perfekcji? Zapewne niejedną. Podobnie zrobili Pablopavo i spółka tworząc swoje kolejne studyjne dzieło w bieszczadzkim Orelcu i być może dzięki temu zespołowi udało się osiągnąć ideał we własnej skali. Szkoda tylko, że w ogólnym rozrachunku całość jest zbyt miałka, żeby w jakikolwiek sposób zaimponować tym, którzy na co dzień słuchają innych rzeczy.

Reklama

Warto delikatnie sparafrazować i przytoczyć słowa jednego z członków zespołu: pewien facet 40 lat temu powiedział, że reggae jest muzyką biedaków, oraz że nie zmieni się nic, jeśli nie będzie otwartych głów. Ze swoimi problemu nie mają muzycy Vavamuffin, bo jak to często u nich bywa imponuje rozstrzał stylistyczny. Kto wie czy nie najbardziej w karierze, bo oprócz jamajskich riddimów ("Zostań tu") czy nie do końca udanych hiphopowych tricków ("Ostatnia piosenka"), można spotkać trochę funku, starej Warszawy, wysublimowanej elektroniki czy zaskakującej orientalnej "Mandali". To się może podobać i to nawet bardzo! Zróżnicowanie warstwy muzycznej i całkiem niezłych melodii nie nudzi, ale problem zaczyna się w momencie, kiedy zaczynamy wsłuchiwać się w teksty.

Niestety, ale te w przeciwieństwie do muzyki do ciekawych nie należą i jest to największa wada tego longplaya. Nietaktem byłoby napisanie, że odpychają swoją prostotą, ale konstrukcja wersów i sklejanie historii w społeczną papkę najzwyczajniej w świecie nuży. Szkoda, tym bardziej że Pablopavo swoimi ostatnimi projektami udowadniał, że potrafi być znakomitym obserwatorem i celnie to opisywać, a Gorgowi i Reggaenatorowi też zdarzało się niejednokrotnie powiedzieć coś ciekawego. Tutaj jest wyraźny spadek formy i choć oklepana do bólu tematyka może być podana dość oryginalnie i z pomysłem, tak jak np. w przypadku świetnego "Tatuażu", być może najlepszego numeru na płycie, ale jest to wyjątek od reguły. Jest bardzo przeciętnie, momentami wręcz słabo, a od weteranów wymaga się trochę więcej.

Jeden rymuje, że "ma umiarkowany galant", drugi chce pokazać klasę na majku (w trochę bardziej wulgarnej formie, której tutaj nie wypada zacytować), a o trzecim ciężko sobie cokolwiek przypomnieć. Na sam koniec pozostaje "nic więcej tylko podniesione ręce", bo nie można powiedzieć, że "V" nie buja. Buja, skoro nawet mi się zdarzyło mimowolnie pokiwać głową czy potupać nogą, ale czy na pewno tylko o to chodzi? Próbowali wiele razy mnie przekonać do siebie i chociaż nigdy im się nie udało, to jednak tym razem było najbliżej osiągnięcia tego celu. Może następnym razem?

Vavamuffin "V", Karrot Kommando

6/10



INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Vavamuffin | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy