Reklama

Recenzja U2 "Songs of Innocence": Kapela z potencjałem? Kapela, która wróży?

Tak, tak. Już jest. Trochę z zaskoczenia. U2 najpierw zagrało sztukę na Apple Watch, a potem wrzuciło swoją nową płytę na iTunes. Za darmolca. Więc już jest. Ale jaka jest?

Coś, co musi się znaleźć w każdej chyba recenzji U2 od wielu już lat - konstatacja, że Irlandczycy do "Pop" nagrywali płyty tylko i wyłącznie wybitne. Po "Popie"z kolei można praktycznie mówić o zupełnie innym zespole, który nagrywa materiały zaledwie przyzwoite. Co jeszcze? Boniak nadal jest "bono vox", a wszystkich nadal wkurza jego parcie na charytatywne szkło. Truizmów tyle. Spełniwszy obowiązek, przechodzimy do płyty.

Startujemy numerem "The Miracle", opowiadającym o tym jak Ramones zmienili sposób patrzenia U2 na świat. To numer z fajną ciężką gitarą i plemienną rytmiką - zupełnie jakby była to reminescencja kumplostwa U2 z Arcade Fire. Edge gra trochę nie w swoim stylu. Sprawny kawałek. Nie porywa. W sumie dosyć letnie otwarcie płyty. Potem "Every Breaking Wave". Zaczyna się gitarką na patencie z "With Or Without You", rozkręca wolno. Numerem od początku do końca rządzi wokal Bono, czemu trudno się dziwić - jak się ma takiego wokalistę, to normalne, że numery opiera się na jego gardle. Ale problem jak poprzednio - kawałek, mimo upbeatowego refrenu, zaledwie letni. Naprawdę fajnie robi się w "Californii", gdzie sekcja odsyła do swoich najlepszych nowofalowych czasów. Znowu upbeatowy refren z interwałem (oj ludzie lubią takie skoki w falset), tym razem fajny i dynamiczny. No i refren to ewidentna stadionówka.

Reklama

Zawodem i to kompletnym jest za to pierwsza balladka, "Song For Someone". Dawniej nie pozwoliliby sobie na tak słaby wypełniacz. Kapela, która kiedyś nagrała "One" nie powinna popadać w takie powszechniki - tak muzycznie, jak i tekstowo. Jeden ze swoich ulubionych zespołów w znakomitej formie słyszę tak naprawdę dopiero w "Iris" (poświęconym matce Bono, która zmarła, gdy miał 14 lat), numerze w którym jest wszystko, co kocha się u U2: świetna melodia, doskonała post-punkowa sekcja ("Gloria", "New Year's Day" ktokolwiek?), edge'owskie przestrzenne gitary, które tak denerwują mojego psa, bo nie jest pewny, z której strony dochodzi dźwięk. Poza strefą bezpieczeństwa jest z kolei "Volcano" - i daje radę. Chciałoby się powiedzieć, że za każdym razem, kiedy U2 podnosi dupska z laurów, rzeczy zaczynają im wychodzić. Tylko dlaczego podnoszą je tak rzadko?

Potem dwa numery o dorastaniu w Dublinie, w czasach co najmniej nie różowych: "Raised By Wolves" i "Cedarwood Road" (pod tym adresem wychowywał się Boniak). Bardzo mocny moment płyty. W "Raised By Wolves" typowe dla grupy ostatnimi czasy samozadowolenie, ustępuje miejsca falowej nerwówce. Efekt znakomity. Numer jest po prostu miażdżący, a New Model Army siedzą w kącie i straumatyzowani ssają kciuki. "Cedarwood Road" brzmi z kolei bardzo retro - wręcz sixtiesowo, trochę psychodelicznie, trochę bondowsko, z kontrapunktami jakby wyjętymi z Jacka White'a. I znów świetny refren. Potem udane skradające się "Sleep Like a Baby Tonight", znowu akcentujące nowofalową przeszłość "This Is Where You Can Reach Me Now". Na koniec ładny, choć rozwlekły "Troubles".

Nad wszystkim (prawie) producencko czuwał Danger Mouse. I to słychać. Album jest wyprodukowany odrobinę filmowo, co - jak dla mnie - jest jego kardynalną wadą, bo schlebia tylko i wyłącznie pozamerytorycznym aspektom twórczości U2. Wspomniane w poprzednim akapicie numery to tylko dowód, że im biedniej i bardziej minimalnie i rockowo, tym dla grupy lepiej.

Siódmego dnia bóg odpoczywał. U2 odpoczywają od lat. Ale jest coś, co przywraca wiarę w Boniaka i kolegów. Te numery, które nie są wycyzelowane jakby wprost pod amerykańskie stacje radiowe, które nie są robione tylko i wyłącznie po to, żeby zdzierano je w eterze, są naprawdę świetne. W U2, mimo że od dwudziestu lat robią wszystko, żeby to ukryć, nadal drzemie potencjał bycia jedną z najlepszych kapel na ziemi. Gdyby tylko wygonić ich ze stadionów, zmienić im skalę, razić prądem na zachętę, by jednak trochę eksperymentowali. Podkreślam: "najlepszych", bo największą przecież niby są. Święcie wierzę, że Boniak i spółka są jeszcze w stanie nagrać płytę genialną. Genialną artystycznie. A czy to zrobią? Dopóki będą chcieli uzdrawiać świat i tulić koale - pewnie nie. Ale jeśli obudzą się w nich zagniewani gówniarze, którzy dupskami w podartych spodniach wycierali dublińskie ulice? Czemu nie? Bono - przestań szlajać się po Davos, łazić na korpostronku, udawać nowego Gandhiego. Nawal się bełtem, wyjaraj ramę szlugów, daj komuś w mordę, a potem przypomnij sobie, że jesteś artystą, a nie medialnym pacanem. Prosi cię o to - nadal w ciebie wierzący - fan.

6/10

U2 "Songs Of Innocence", Universal Music Polska

Czytaj recenzje płytowe na stronach Interii!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: U2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama