Reklama

Recenzja The Chemical Brothers "Born in the Echoes": Sentymentalna impreza

Jeśli tęsknicie za czasami, gdy w muzyce klubowej liczyło się coś więcej niż mocny bas i przystępność, cyfra ustępowała jeszcze analogom, a tempo w utworach nie było podkręcane jak głupie, to "Born in the Echoes" jest dla was. Bo tak sentymentalnej podróży do klimatu imprez lat 90. dawno nie było.

Jeśli tęsknicie za czasami, gdy w muzyce klubowej liczyło się coś więcej niż mocny bas i przystępność, cyfra ustępowała jeszcze analogom, a tempo w utworach nie było podkręcane jak głupie, to "Born in the Echoes" jest dla was. Bo tak sentymentalnej podróży do klimatu imprez lat 90. dawno nie było.
The Chemical Brothers zapraszają na sentymentalną imprezę /

Niegdyś obok The Prodigy czy Fatboy Slima to właśnie Chemiczni Bracia zamiatali parkietami. Zmiana pokoleniowa zmusiła ich do ustąpienia miejsca takim postaciom jak Diplo czy Skrillex, ale czy to źle? Ależ skąd! Producenci znaleźli swoją niszę, w której nie muszą absolutnie nic udowadniać. A przez to odnajdują się w niej idealnie.

Już single zapowiadały, że będzie co najmniej dobrze. Ten sfuzzowany bas w "Sometimes I Feel So Deserted" idealnie kontrastuje z wysokim wokalem. "Under Neon Lights" nie dość, że zahacza o klimaty upalonego disco wprost z plaż Miami i opatrzona jest hipnotyzującym wokalem, to udowadnia, iż muzyka klubowa może być naprawdę bogato zaaranżowana. Ale miano najlepszej zapowiedzi nowego albumu zdecydowanie należy oddać bezbłędnemu hip-house'owemu "Go". Zasługa w tym zarówno niesamowicie bujającego bitu, jak i gościnnego udziału znanego z A Tribe Called Quest rapera Q-Tipa, który mimo ponad dwudziestopięcioletniego stażu na scenie, wciąż potrafi wykrzesać z siebie energię debiutanta. Ale dopiero przepełnione techno-rave'owymi kliszami "EML Ritual", pokazane światu dwa tygodnie przed premierą krążka, może uchodzić za prawdziwą wizytówkę "Born in the Echoes".

Reklama

Co ciekawe, kolejność singli pokrywa się z umiejscowieniem utworów na trackliście. Jakby Chemiczni Bracia nie chcieli odstraszyć "nowego" słuchacza i postanowili pokazać się najpierw z tej bardziej przystępnej strony. Mamy później co prawda "I'll See You There", wyraźnie korespondujące z ostatnimi poczynaniami The Prodigy, czy mięciutkie, chilloutowe "Wide Open" z gościnnym udziałem Becka, ale najwięcej tu klasycznego, zadymionego techno. Ba, w "Reflexion" i "Just Bang" mamy nawet próbki prosto z Rolanda TR-808 - automatu perkusyjnego, który rządził produkcją muzyczną w latach 80. i znacząco wpłynął na rozwój muzyki elektronicznej.

Szkoda tylko, że producenci nie zdecydowali się wyrzucić z krążka zaburzającego dynamikę całości "Taste of Honey" - to numer spokojnie łapiący się na listę najbardziej irytujących utworów tego roku. Nie wiem, kto wpadł na pomysł zatuszowania kompletnego braku pomysłu na aranż bzyczeniem pszczoły. Jeśli jednak chcecie spróbować tego sami i złapaliście już owada, by wzbogacić tak jakikolwiek inny utwór, wiedzcie, że nie działa to zbyt dobrze.

The Chemical Brothers nie poszli z duchem czasu, nie zaprosili wielkich gwiazd i nagrali taki krążek, jakiego można było się po nich spodziewać. Jeśli pamiętacie jeszcze czasy imprez rave, nagrywania klipów z Atomic TV na VHS, pożyczania kaset magnetofonowych i sprzeczania się ze znajomymi słuchającymi rocka o "muzykę bez instrumentów", na pewno poczujecie się jak w domu. Co więcej, możecie nawet sobie podbić ocenę o oczko w górę. Tylko nie wmawiajcie reszcie, że to jedna z najważniejszych premier tego roku.

The Chemical Brothers "Born in the Echoes", Universal

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: The Chemical Brothers | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama