Reklama

Recenzja The Black Eyed Peas "Masters of the Sun Vol. 1": Czego się nie robi dla fanów?

Liczba zer na koncie potrafi zniszczyć ideały. Na szczęście są i tacy, którzy mogą na chwilę zwolnić tylko po to, żeby podziękować starym fanom.

Liczba zer na koncie potrafi zniszczyć ideały. Na szczęście są i tacy, którzy mogą na chwilę zwolnić tylko po to, żeby podziękować starym fanom.
Black Eyed Peas na okładce płyty "Masters of the Sun Vol. 1" /

Z pomocą Fergie Black Eyed Peas zaistnieli w mainstreamie lansując kilka hitów z "Where is the Love?" i "Pump it" na czele. Po 18 latach zespół wydał nowy album w "okrojonym" składzie i, mimo sporej sympatii do wokalistki, ciężko było o lepszą decyzję. will.i.am, apl.de.ap i Taboo nagrali płytę nawiązującą do dwóch pierwszych, fantastycznych nagrań, czyli "Behind the Front" i "Bridging the Gap".

Wrócili do swoich najlepszych czasów. Udowodnili, że ciągle chcą, potrafią i nie muszą tworzyć dla mało wymagającej publiki. Po słabych, wręcz tragicznych "The E.N.D." i "The Beginning", zespół zdecydował się trudny krok - postanowił nagrać płytę pełną zaangażowanego (często aż za bardzo, bo tekstów o brutalności policji i nierównościach społecznych jest tu aż nadto) rapu na pięknych, klasycznych beatach, kłaniając się przy tym swoim mistrzom. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że udało się im to bez wypełniaczy i plastikowych, pustych hitów wątpliwej jakości.

Reklama

"Masters of the Sun Vol. 1" momentami brzmi niczym dzieło życia undergroundowego rapera pragnącego trzymać się z dala od komercyjnych stacji radiowych i magazynów plotkarskich. Żadna tegoroczna produkcja nie przenosi w czasie tak dobrze, jak najnowsze dzieło składu z Los Angeles. Każda sekunda materiału to szacunek dla pionierów (wystarczy wyłapać nawet sample, m.in. EPMD, Public Enemy i Beastie Boys), a bywają i takie momenty, kiedy ci wpadają z gościnną wizytą, żeby w swoim stylu położyć kilka wersów. Nawet pomimo marginalnego i dla wielu niezbyt przekonującego udziału Slick Ricka w "Constant pt.1 pt.2" zwyczajnie warto to odnotować, bo Ricky nie pojawia się zbyt często.

Klasyka goni klasykę. Lepiej się robi przy "Vibrations pt.1 pt. 2" i "New Wave", zdumiewa "Ring the Alarm". Swoje w "Back 2 HipHop" dostaje Jazzy B, w "Wings" Suzanne Vega. Instrumenty świetnie komponują się z samplami, a zaproszone wokalistki sprawiają, że człowiek kompletnie zapomina o Fergie. Show w "Dopeness" kradnie koreańska raperka CL. Dzieje się tutaj dużo dobrego, ale jest jedna, mocno rzucająca się w uszy wada.

O ile will.i.am i spółka mocno przyłożyli się do produkcji, to już ich rap zbyt często kuleje, a najbardziej daje się to odczuć, kiedy do gry wchodzą goście. O wielkiej klasie Nasa nie ma co wspominać i ciężko wyobrazić sobie lepszy i bardziej symboliczny początek płyty niż "Back 2 Hiphop". Posdnuos i Phife Dawg to nie są przypadkowi MC spotkani na ulicy - "All Around the World" łączy wszystko, co najlepsze w twórczości De La Soul i A Tribe Called Quest i doskonale kontynuuje to, co BEP zapoczątkowali w swojej twórczości ponad dwie dekady temu. Tutaj, pomiędzy gospodarzami a zaproszonymi MC's jest duża przepaść, mimo że ci nie są przecież w najwyższej formie.

"Masters of the Sun Vol. 1" jest nie tylko genialnym powrotem do formy, ale i najlepszym (przynajmniej w głównym nurcie) tegorocznym hołdem dla klasycznego rapu. Black Eyed Peas zrobili to, czego nie spodziewał się nikt - nie dość, że nagrali bardzo mocny, miejscami wręcz genialny krążek, to w dodatku zrobili go dla fanów, którzy pamiętają ich początki drogi do wielkiej sławy. I tym wygrali.

The Black Eyed Peas "Masters of the Sun Vol. 1", Universal Music Polska

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: The Black Eyed Peas | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy