Reklama

Recenzja Slipknot ".5: The Gray Chapter": Wyraźne zwycięstwo... na punkty

Śmierć basisty Paula Graya w 2010 roku nakazywała stawiać przyszłość Slipknot pod dużym znakiem zapytania. Na domiar złego, gdy trzy lata później powoli próbowali oswoić się z tą traumą, szeregi zespołu opuścił powszechnie ceniony perkusista Joey Jordison, drugi z filarów sekcji rytmicznej zamaskowanych muzyków z Iowa. Czy pozbawionemu pierwotnej siły napędowej Slipknot udało się przekuć te niepowetowane straty w materiał godny elegijnego tonu, którym emanuje ".5: The Gray Chapter"?

Uspokajam. Wbrew obawom, odpowiedzialni za sporą część materiału Jim Root (gitara) i Corey Taylor (wokal), nie przeflancowali post-grunge'owej estetyki z list przebojów na bojowe terytoria Slipknot w stopniu, który uzasadniałby niepokoje przeciwników jawnie mainstreamowych ambicji Stone Sour. Mało tego, piątej płycie Slipknot znacznie bliżej do death / thrashowego radykalizmu "Iowa" (2001 r.) wspartego większą dawką samplingu, skreczowania i elektroniki, niż ściganiu się ze spuścizną Alice In Chains ku mrocznej stronie księżyca.

To rzekłszy, żądni wrażeń na miarę frenetycznych "Disasterpiece" i "People = Shit" sprzed 13 lat, z pewnością nie pozostaną obojętni na thrashowy "Skeptic" (z adresowanym do zmarłego kolegi wersem: "The world will never see another crazy motherfucker as you / The world will never know another man as amazing as you"), "Nomadic" czy "AOV", w którym Taylor z melodyjnie śpiewanego refrenu - z wrodzoną biegłością - przechodzi do wypluwania z siebie słów z szybkością karabinu maszynowego.

Reklama

Z racji wstępnego monologu (tu z wypowiadanym zaleceniem: "Wskazana agresja słuchacza"), młodszym kuzynem "Dulaity" z "Vol. 3: (The Subliminal Verses) z 2004 roku wydaje się za to mocarny, plemiennie wściekły "Custer", w którym na tle sampli rodem z "Psalm 69" Ministry, Taylor wybucha niczym wściekły pies powtarzającą się frazą: "Cut, cut, cut me up / And fuck, fuck, fuck me up" na modłę słynnego "If You're 555 / Then I'm 666" z pomnikowego "Heretic Anthem".

Didżejskie popisy Sida Wilsona i Craiga Jonesa (sampling, klawisze) słychać też doskonale w ciężkim, inkrustowanym elektronicznymi smaczkami "Lech"; bogatym w skrecze, dynamicznym "The Negative One" oraz "Sarcasthrope", gdzie agresywna, rapowana wręcz nawijka sięga do "Spit It Out" z debiutu, wyzbytego jednak dawnych skojarzeń z Limp Bizkit na rzecz hardcore'owo-thrashowej nawałnicy spod znaku Cro-Mags.

Przeciwwagą dla zdecydowanie pierwotnego kursu są nawiązujący - zarówno tematycznie (zagubienie we współczesnym świecie), jak i muzycznie - do "Vermillion Pt. 1 & 2", wyciszony "Killpop"; tyleż przebojowy co dychotomiczny w swej strukturze "The Devil In I"; mierny, opatrzony refrenem groźnym jak twórczość Ani Wyszkoni "The One That Kills The Least" oraz balladowe "If Rain Is You Want" (równie rzewny i mało przekonujący co "Snuff" z "All Hope Is Gone" z 2008 r. lub "Circle" z "Vol. 3") i znacznie ciekawszy, elegijny "Goodbye" - utwór, którego zrazu spokojna, floydowska atmosfera przekształca się do rozmiarów potężnego hymnu z żałobnie ciężkimi gitarami.

".5: The Gray Chapter", mimo kilku słabszych numerów zorientowanych głównie na pospolitym pieśniarstwu, przekonuje o słuszności kontynuowania misji Slipknot - wbrew przeciwnościom losu, tragicznym doświadczeniom, na przekór poważnym zmianom w składzie. "I'm a pop star threat and I'm not dead yet" - śpiewał Taylor wiele lat temu. Te groźby są wciąż aktualne. Owszem, nie jest to nokaut, ale z pewnością wyraźne zwycięstwo na punkty. Bo choć nie jest to materiał bez wad, ".5: The Gray Chapter" okazuje się nie tylko decydującym rozdziałem w historii Slipknot i muzycznym epitafium dla zmarłego przyjaciela, ale dowodem, że zespół ten nadal pozostaje siłą, z którą należy się liczyć.

Slipknot ".5: The Gray Chapter", Warner Music Poland

8/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach Interii!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Slipknot | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy