Reklama

Recenzja Sasha Strunin "Autoportrety": Już nie słodka nastolatka

Kto pamięta Sashę Strunin dziesięć lat temu? Przywołaliście ten obraz? Już? To zapomnijcie o nim, bo tamta Sasha już nie istnieje. Słodka radiowa wokalistka przeobraziła się bowiem w jazzową divę i z tą maską jest jej bardzo do twarzy.

Kto pamięta Sashę Strunin dziesięć lat temu? Przywołaliście ten obraz? Już? To zapomnijcie o nim, bo tamta Sasha już nie istnieje. Słodka radiowa wokalistka przeobraziła się bowiem w jazzową divę i z tą maską jest jej bardzo do twarzy.
Sasha Strunin na okładce płyty "Autoportrety" /

Bardzo cieszy zjawisko, gdy wokaliści, którzy pojawili się w powszechnej świadomości zanim zyskali świadomość artystyczną, po latach pokazują swoje dojrzałe oblicze. Nagle okazuje się, że za tą przykrytą pudrem twarzą z telewizji skrywa się artysta z pomysłem na siebie i emanujący prawdziwą miłością do muzyki, na dodatek mający za nic obecnie panujące trendy. Za to w końcu pokochaliśmy współczesną twórczość pamiętanych z pierwszego "Idola" Tomasza Makowieckiego, Alicji Janosz, a także Alicji Boratyn kojarzonej jeszcze z Blog27, a teraz związanej z New People oraz projektem ALA|Zastary. Dlaczego o nich wspominam? Sasha Strunin to bowiem bardzo podobny przypadek.

Reklama

Dobrze, dobrze - wiem, że autorka "Autoportretów" będzie miała pewnie dość zaznaczania w tekstach o niej całej przeszłości. Z kronikarskiego obowiązku jednak muszę o tym wszystkim wspomnieć: o nagłym zerwaniu kontraktu z wytwórnią, z menedżerami i chęcią tworzenia czegoś w pełni swojego zupełnie niezależnie, dochodzenia do własnego brzmienia. Jeżeli bowiem jeszcze nie wiecie, to Sasha po krótkim epizodzie z elektroniką, zagościła na dłużej na scenie jazzowej i póki co nie zapowiada się na to, aby cokolwiek w tym względzie się zmieniło.

I wiecie co? Może to dobrze, że The Jet Set (posłuchaj przeboju "How Many People"!) i pierwsza solowa płyta Sashy - twory radiowe, przesłodzone i przezroczyste wręcz do bólu - pamiętane są dziś co najwyżej przez dinozaurów takich jak ja. Dzięki nieświadomości ich istnienia, nowi słuchacze mogą spojrzeć na Strunin zupełnie świeżym okiem. Zobaczą wówczas wokalistkę dojrzałą, nienaganną warsztatowo, w pełni świadomą tego, w jaką stronę chce zmierzać ze swoją muzyką. Z drugiej strony, nie docenią wyboistej, ale i niezwykle satysfakcjonującej drogi, którą artystka musiała przejść od tamtej pory. A, przypominam, była niegdyś marionetką wytwórni i menedżmentu.

Teraz cechuje ją zupełnie inny rodzaj traktowania linii melodycznej. Wokal zyskał na głębi, bardziej uwydatnia się dół, dzięki czemu Sasha brzmi dużo bardziej kobieco względem swojego dawnego, dziewczęcego wokalu. Co więcej, nawet w porównaniu do wydanego trzy lata temu "Woman in Black" (posłuchaj!) można usłyszeć spory progres. Partie prowadzone są z większą werwą, częściej "skaczą" między oktawami, a wokalistka znacznie chętniej bawi się barwą swojego głosu.

Potrafi zaśpiewać zmysłowo jak w "Nocach nieoddzielenia", przywołujących na myśl wokalny jazz pokroju twórczości Julie London czy Elli Fitzgerald. W "A jak wrócę" jest bardzo dynamiczna: scatuje, szepcze, spokojnie prowadzi wokal, by chwilę wcześniej niemal wykrzykiwać wersy do słuchacza. "Sztuki piękne mojego Pokoju" to z kolei dużo zawadzkości oraz swobody. Owszem, znajdzie się też trochę tego nieznośnego przerysowania, które zachwycałoby na festiwalu piosenki aktorskiej, ale niekoniecznie na albumie (posłuchajcie tytułowych "Autoportetów"), ale na szczęście to tylko drobna rysa na warsztacie, do którego przyczepić się nie sposób.

To, co dziwić może szczególnie to fakt, że album sygnowany jest tylko imieniem i nazwiskiem wokalistki, podczas gdy lwią część roboty wykonał również Gary Guthman - trębacz jazzowy będący kompozytorem wszystkich dziewięciu utworów na albumie. A mogę tylko zgadywać, ile w całości jest improwizacji. W każdym razie początkowo kompozycje mogą wydawać się mało emocjonalne (pojawiające się cool jazzowe inklinacje są zresztą dość czytelne), ale to tylko pozory: wystarczy posłuchać "Snu", kiedy to koło czwartej minuty słuchacz zostaje pozostawiony wokalowi Sashy, fortepianowi, wolnej perkusji składającej się na ride’y i uderzenia w obręcz werbla oraz "ślizgającemu się" basowi. Brzmi to zaskakująco... downtempowo. Jakby słuchacz miał nagle zostać przeniesiony w świat narysowany przez The Cinematic Orchestra. Całe szczęście muzycy postanowili od szóstej minuty kontynuować ten klimat, ostatecznie czyniąc kompozycję szczytowym momentem "Autoportretów".

Nie gorzej jest w wyciszonym, bardzo obrazowym "Któregoś marca", zahaczającym mocno o klimaty filmowe, czy nad wyraz radosnym "Sztuki piękne mojego Pokoju" (jak ten refren jest cudownie zaaranżowany!). Z drugiej strony, jak to w przypadku jazzu, to materiał wybitnie nadający się na konfrontację z występami na żywo w jakimś małym klubie.

Właśnie: małym klubie, bo jeżeli chodzi o prezentowanie go szerokiej publiczności, może być kiepsko. Nie chodzi nawet o to, że znaczna część Polaków deklaruje, iż nie lubi jazzu, bo "Autoportrety" pod kątem muzycznym to wbrew pozorom materiał bardzo przystępny. To, co może stanowić barierę nie do przebicia to teksty. Warstwą liryczną wszak są tu wiersze Mirona Białoszewskiego. Tak, wiem, wiem, fanów poety jest sporo, ale nawet oni muszą przyznać, że to poezja miejscami niesamowicie abstrakcyjna, a przede wszystkim mało komunikatywna. Przypomina wręcz poznawanie nowego języka, redefinicję dotychczasowych sposobów komunikacji, obdzieranie ich z utartych konwenansów. Przy czym rzadko ma się pewność, że ostatecznie zrozumienie treści było tym właściwym, stąd kontakt z tekstami przypomina błądzenie po labiryncie. Niestety, jestem pewien, że wielu słuchaczy się od tego odbije.

To, co na pewno działa na plus w przypadku wierszy Białoszewskiego, to powszechna w nich zabawa brzmieniem słów, która z kolei doskonale się przekłada na melodyjność fraz śpiewanych przez Sashę Strunin. Z tych względów jestem w stanie zrozumieć ten zabieg, przy czym zarzut atakowania artyzmem wyciągniętym z ASP nie będzie wcale przestrzelony.

Pomimo tej wady, koniec końców, "Autoportrety" to dowód na niesamowitą ewolucję artystyczną Sashy Strunin. Nie przywoła wokalistki z powrotem na salony, nie sprawi, że radia będą grać jej utwory na potęgę. Pod kątem artystycznym to jednak niewątpliwe zwycięstwo i nawet jeżeli nie mamy do czynienia z niczym odkrywczym, to patrząc chociażby pod kątem ambicjonalnym, autorzy tej płyty mogą być z siebie dumni.

Sasha Strunin, "Autoportrety", Soliton

7/10

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sasha Strunin
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy