Reklama

​Recenzja Sambor "Umbra": Koniec z kompleksami!

Dopada cię kompleks polskiej muzyki? Twierdzisz, że nie trzymamy poziomu Zachodu? "Umbra" przychodzi na ratunek!

Dopada cię kompleks polskiej muzyki? Twierdzisz, że nie trzymamy poziomu Zachodu? "Umbra" przychodzi na ratunek!
To propozycja nieskomplikowana, ale zaskakująco świeża na naszym rynku /

Pamiętacie czasy, gdy nikogo nie dziwiło nazywanie zespołów po imieniu lub nazwisku lidera? W ostatnich latach liczbę takich projektów można zliczyć na palcach jednej ręki. Bo o kim możecie pomyśleć najpierw? O Marilynie Mansonie? Bon Jovim? Wbrew pozorom Sambor nie jest projektem solowym - to grupa muzyków, dowodzona przez lidera projektu, Sambora Kostrzewę.

"Umbra" to już trzeci longplay muzyków. A jednak w końcu istnieje szansa, aby najnowszy krążek zespołu trafił do nieco większej grupy niż garstka największych zapaleńców i ewentualnie patronów. Dokonania Sambora Kostrzewy i spółki zostały bowiem docenione przez Dawida Podsiadłę - autor "Annoyance and Disappointment" zaprosił grupę do zremixowania swojego utworu "Eight" na potrzeby rozszerzonej edycji krążka. Tym samym muzycy znaleźli się wśród takich tuz polskiej elektroniki jak Czarny Hi-Fi, Kamp!, Kuba Karaś z The Dumplings czy Webber. Ale błogosławieństwo Podsiadły to nie jedyny powód - zespół tworzy po prostu bardzo dobrą muzykę.

Reklama

Czego należy spodziewać się po grupie Sambora Kostrzewy? To przede wszystkim sporo elektroniki. Sypiące się zewsząd pady, perkusje wybijane na padach (a w "Lost in Time" da się nawet usłyszeć legendarnego Rolanda TR-808), sample, a przede wszystkim ogromna przestrzenność uzyskana dzięki pogłosom. Do tego dochodzi mglista gitara, która w rozpoczynającym album "Days of Umbra" kieruje muzyków w stronę post-rocka, ale to zaledwie ledwo podjęty trop, który nie ma wielkiego przełożenia na całość. Nie można zapomnieć o wyrazistym basie, który nie dość, że dynamizuje resztę składowych, to ma specyficzne uwydatnione średnie tony, nadając funkowego posmaku. "Lost in Time" rozpoczyna się z wolna przebiegającym arpeggio, natrafiającym na wyjątkowo przestrzenne klawisze (poważnie - sami przeanalizujcie sobie, jak długo wybrzmiewa ten pogłos), aby pod koniec znacznie się wzburzyć - wielowarstwowość nie powoduje jednak efektu chaosu. Ba, jest do niego całkiem daleko! Syntezator w balladowym "Tender Commander" to już lata osiemdziesiąte, ale nie musicie się martwić popadaniem w nostalgię - element ten zaledwie uzupełnia kompozycję, nadaje jej głębokości i dodaje potrzebnego oddechu.

Wszystko zdaje się na pierwszy rzut ucha dość spokojne, ale to pozory - introspektywnego niepokoju jest tu naprawdę sporo. Przez to "Umbra" nadaje się raczej na nocny odsłuch na słuchawkach niż odtwarzanie w dzień na głośnikach.

Skojarzenia? Można doszukać się tu związków z amerykańską grupą Until The Ribbon Breaks, najbardziej znaną ze wspólnego numeru z Run The Jewels. U polskich muzyków więcej jednak melancholii, smutku i refleksji, a mniej społecznej agresji, podobnie jak całość zdominowane jest przez wolniejsze tempa.

Zasadniczo wyjątkiem jest jedynie "Pożar" - jeden z dwóch polskojęzycznych numerów i chyba najbardziej przystępna pozycja na krążku. Niestety, tu powstaje właściwie jedyny problem albumu: o ile w piosenkach śpiewanych po angielsku Sambor Kostrzewa niesie wokal dość intymną barwą, o tyle w "Pożarze" popada w lekko krzykliwy ton, wybijający z klimatu. To dobry materiał na singel (zresztą właśnie to uczyniono), który mógłby przekonać do artystów chociażby fanów wspomnianego wcześniej Dawida Podsiadło. Jednocześnie jednak wydaje się kompozycją dorzuconą lekko na siłę, zaburzającą spójność albumu. A trzeba przyznać, że selekcja pod kątem atmosfery wydaje się w pozostałych numerach przeprowadzona bardzo solidnie. Przeciwieństwem "Pożaru" jest "Solaris" - co prawda również zaśpiewane po polsku, ale lider grupy przenosi na grunt rodzimego języka podobne rejestry, co w numerach anglojęzycznych i wychodzi z tego obronną ręką.

Co tu więcej dodać? Mamy do czynienia z bardzo przyjemną pozycją, której największym mankamentem może być to, że pod koniec 2017 roku co bardziej zapominalscy o niej zapomną. A po co, skoro na początku roku są już dość spore szanse? Świetne połączenie elektroniki z męskim wokalem. Warto sprawdzić. A wielkie wytwórnie niech się wstydzą, że nie proponują kontraktu autorom "Umbry", bo to propozycja nieskomplikowana, ale zaskakująco świeża na naszym rynku. Skończmy więc proszę z kompleksami: polska muzyka ma się naprawdę dobrze!

PS Tak, wiem - moje nazwisko podpisane pod tą recenzją brzmi bardzo zabawnie.

Sambor "Umbra", Sambor Music

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: nowa płyta | Sambor
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy