Reklama

Recenzja Riverside "Eye of the Soundscape": Strach i nadzieja

Riverside eksperymentuje z ambientem i elektroniką? A czemu nie! Mimo kilku zgrzytów "Eye of the Soundscape" to naprawdę pozytywne doświadczenie - jednak niekoniecznie te uczucia przekładają się na atmosferę, panującą na albumie.

Riverside eksperymentuje z ambientem i elektroniką? A czemu nie! Mimo kilku zgrzytów "Eye of the Soundscape" to naprawdę pozytywne doświadczenie - jednak niekoniecznie te uczucia przekładają się na atmosferę, panującą na albumie.
Okładka płyty "Eye Of The Soundscape" Riverside /

Wydawałoby się, że poprzedni album Riverside miał swoją premierę całkiem niedawno. Szybkie spojrzenie w kalendarz i... okazuje się, że zegar bije nieubłaganie - od pojawienia się na półkach sklepowych "Love, Fear and the Time Machine" minął ponad rok. W tym czasie dalsza działalność grupy stanęła pod znakiem zapytania, gdy w lutym gitarzysta Piotr Grudziński zmarł z powodu nagłego zatrzymania krążenia. I chociaż pomysł stworzenia albumu powstał jeszcze za jego życia, "Eye of the Soundscape" wydaje się przede wszystkim hołdem dla zmarłego członka Riverside. Melancholijnym, wyciszającym - przepełnionym zarówno strachem przed śmiercią, jak i nadzieją.

Reklama

Co ważne, w albumie wciąż możemy usłyszeć partie Grudnia. "Eye of the Soundscape" nie powstało bowiem od zera w przeciągu ostatniego roku. Mamy do czynienia ze zbiorem kompozycji, tworzonych podczas trakcie prac nad poprzednimi albumami, które w większości - z powodu swojej bardziej eksperymentalnej natury - nie pojawiły się wcześniej na pełnoprawnych longplayach.

To, co przede wszystkim uderza to fakt, że "Eye of the Soundscape" jest albumem niemal instrumentalnym. Gdzieś przewinie się wokal Mariusza Dudy, ale funkcjonuje w tle, pierwszy plan oddając warstwie muzycznej. W takim "Where the River Flows" pojawia się dopiero pod koniec, a zupełnie pozbawiony słów staje się kolejnym elementem kompozycji, zamiast być nośnikiem treści. W "Sleepwalkers" szept lidera zespołu nadaje z kolei ciekawej dynamiki, przybliżając kompozycję w stronę industrialu. Nawet w wyciągniętych z poprzednich albumów utworach "Rapid Eye Movement" oraz "Rainbow Trip" (oczywiście zmiksowanych na nowo) śpiew jest ukryty za instrumentami.

Ale nie wspomniałem o najważniejszym: "Eye of the Soundscape" trudno nazwać albumem progrockowym. Nie oznacza, że wędruje w obszary nieeksploatowane wcześniej przez twórców. Mamy tu dużo wpływów ambientowych, chociaż najbardziej zaskakuje niespotykane wcześniej na taką skalę wykorzystanie elektroniki. Oparte na efektach dźwięki z automatów perkusyjnych, syntezatory, mocno przerobione sample - to wszystko tu znajdziecie. Jeżeli jednak dokładnie określić, które to oblicze ambientu jest bliższe, to chętniej na płytę rzucą uchem fani Vangelisa oraz Carbon Based Lifeforms niż nieco dekonstrukcyjnych Tima Heckera, Gas czy Williama Basinskiego.

Owszem, jest tu trochę patetyzmu i słynnej vangelisowskiej "pompy", ale w obliczu wydarzeń, które doświadczyły grupę kilka miesięcy temu nie jawi się to aż tak jako wada. Gorzej, gdy "Machines" ze swoją ciężką, miarową uderzającą stopą i nieokiełznanym arpeggiatorem, włączonym w syntezatorze, wydaje się spóźnione o co najmniej 20 lat. Na dodatek plastikowe brzmienie elektronicznych motywów nie pozwala na uratowanie tego utworu. W podobne tony uderza początkowo "Sleepwalkers", ale na szczęście surowość szybko zostaje przełamana pojawieniem się gitary i kolejnych partii syntezatorów, przez co kompozycja nabiera niezbędnej tu wielowarstwowości.

Najciekawiej na tle całego albumu wypada utwór tytułowy, podążający w stronę nowocześniejszego oblicza ambientu. Mamy więc długie głębokie pejzaże, ubarwione bogactwem hałasów, ujawniających się to mniej, to bardziej przypadkowo. Szczególnie interesująco robi się, kiedy nieprzyjazny chłód padów w pewnym momencie napotyka ciepłą harmonię. Kto wie, czy to nie jedna z bardziej eksperymentalnych prób w historii zespołu. W podobne tony uderza "Heavenland", gdzie na tle lodowatych padów wyskakują minimalistycznie potraktowane partie fortepianu oraz gitary, stowarzyszone z odwróconymi samplami.

I wiecie co? Puryści mogą narzekać, ale Riverside w tym wydaniu zyskuje zaskakująco świeże - szczególnie jak na siebie - oblicze. Nie wiem, na ile to wzięcie wdechu, a na ile pokazanie dalszej drogi rozwoju grupy, ale na pewno warto spoglądać w przyszłość, aby zobaczyć, co z tego wyniknie. Wszak nikt nie powinien mieć wątpliwości, że "Eye of the Soundscape" to naprawdę udany eksperyment muzycznych tradycjonalistów, jakimi przecież są członkowie Riverside.

Riverside "Eye of the Soundscape", Mystic Production

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Riverside | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy