Reklama

Recenzja Peter J. Birch "Inner Anxiety": Dolnośląska americana

Krótka historia o tym, jak Polak wygrywa piękne melodie na prerii.

Krótka historia o tym, jak Polak wygrywa piękne melodie na prerii.
Okładka płyty "Inner Anxiety" Petera J. Bircha /

Kto nie kocha amerykańskiej muzyki, ręka w górę. Na pierwszą myśl zawsze przyjdą najwięksi popowi celebryci, zblazowani podstarzali rockmani, czy raperzy po którejś z kolei odsiadce. Gdzie jest w takim razie miejsce na folk, country i americanę? Na "Inner Anxiety" Petera J. Bircha, który niezbyt skomplikowanymi piosenkami potrafi przenieść słuchacza na drugi koniec świata. I to tak, że można pomyśleć, że urodził się gdzieś w Arizonie.

Bonnie Prince Billy ze swoją powagą i rozchwianymi emocjami spotyka wrażliwość Sufjana Stevensa ze swoim brzmieniem z "Seven Swans". Jest tutaj jeszcze trochę miejsca na songwriting Marka Kozelka, na szczęście bez nadmiernego słowotoku, a i warto zauważyć, że okładka "Inner Anxiety" też raczej nie należy do przypadkowych. Przecież takie "Quarantine" skutecznie przywołuje "Everything Ends in Spring" The American Analog Set Band.

Reklama

Peter J. Birch upchał na nowej płycie bardzo dużo amerykańskiej dobroci i mądrości. I to takiej, której nie powstydziłby się nawet Tom Waits ze swoim pijackim głosem, który miałby ochotę wyjechać na chwilę z miasta. Żeby się o tym przekonać, wystarczy posłuchać pierwszego numeru, "The Magical Rope", który zaczyna bawić się ze słuchaczem i wciągać w świat, który tylko z pozoru jest akustycznym peryferyjnym uniwersum.

Padło dużo nazwisk na samym początku, ale nie wzięły się one przypadkowo. "Inner Anxiety" to wypadkowa nie tylko inspiracji Bircha, ale również wszystkiego, co najlepsze w amerykańskim folku i alternatywnym country. Różnica jest tylko jedna - piosenki songwritera z niewielkiego Wołowa mają w sobie dużą i delikatną nutą słowiańskiej melancholii, atakującej nie tylko poruszającymi pojedynczymi linijkami pokroju "you and me, the queen and the king" w deszczowym "Under the Willow". Emocjonalne liryki wraz z ciepłym brzmieniem gitary, uderzają swoim wydźwiękiem i wrażliwością, ale potrafią również zaskoczyć, jak w "Charmless Bacterium", gdzie Birch stawia na akcentowanie i powtarzanie sylab na końcu niektórych fraz.

Tylko pozornie tutaj dzieje się niewiele, ale przecież w ciągu kilkudziesięciu minut można się kilka razy zaskoczyć. Rytmika "Melindy" z oldschoolowym hiphopowym wejściem imponuje, gdzieniegdzie pojawiają się instrumenty ładnie wplecione w melodię, jak harmonijka w "My Dear Ivene", które nadają piosenkom jeszcze więcej barw. Nie zawsze należy to traktować jako plus. Gitara elektryczna w "Quarantine" potrafi popsuć klimat, nie mówiąc już o dość chałupniczym "Unloveable Man". To są jednak detale i szczegóły, które "nie powinny się przydarzyć", jednak i tak giną w gąszczu przyjemnych utworów.

"Inner Anxiety" jest jak amerykański sen - Peterowi J. Birchowi znowu się udało. Tym razem z piosenkami, które tylko początkowo mogą wydawać zbiorem szkiców. Imponującym, chwytającym i pokazującym... Amerykę z innej strony, niekoniecznie znanej "szerokiej publiczności". A może nie tylko ją?

Peter J. Birch "Inner Anxiety", Gusstaff Records

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Peter J. Birch | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama