Reklama

Recenzja Neurosis "Fires Within Fires": Solidny monument

W dzisiejszych czasach, gdy w rozmowach o muzyce coraz częściej padają zarzuty deficytu wielkich zespołów wyznaczających nowe kierunki i redefiniujących nasze dotychczasowe pojmowanie muzycznych form i wyobrażeń, tym bardziej trzeba docenić takie kapele jak Neurosis. Podobnie bezkompromisowych, oryginalnych i totalnych grup może już w przyszłości po prostu nie być.

W dzisiejszych czasach, gdy w rozmowach o muzyce coraz częściej padają zarzuty deficytu wielkich zespołów wyznaczających nowe kierunki i redefiniujących nasze dotychczasowe pojmowanie muzycznych form i wyobrażeń, tym bardziej trzeba docenić takie kapele jak Neurosis. Podobnie bezkompromisowych, oryginalnych i totalnych grup może już w przyszłości po prostu nie być.
Okładka płyty "Fires Within Fires" Neurosis /

Pochodzący z Oakland w Kalifornii band sieje zniszczenie i grozę od ponad 30 lat. Wyszedł z hardcore'owo-punkowych korzeni, dokonując prawdziwej rewolucji w 1996 roku, wraz z wydaniem albumu "Through Silver In Bllod". To właśnie wtedy po raz pierwszy świat usłyszał przesiąknięte goryczą i udręką, ciężkie powolne gitary, składające się na monumentalną ścianę dźwięku. Ten sposób grania został wkrótce nazwany post metalem, a jego groźny urok przywabił wiele młodych kapel chcących, podobnie jak Neurosis, penetrować mroczne, niepokojące dźwiękowe światy.

Reklama

Kilku z nich udało się zresztą dokonać tego z dużym powodzeniem. Dość wymienić takie nazwy jak: Isis, Cult Of Luna czy Amenra. Są to zespoły, które nie tylko bezmyślnie zrzynały wymyślone przez innych patenty, ale także stworzyły swój własny, łatwo rozpoznawalny styl. Jednak żaden z nich nigdy nie dorównał poziomowi ekipie dowodzonej przez Scotta Kelly'ego i Steve'a Von Tilla. Bo Neurosis to klasa sama w sobie, zawodnik wagi najcięższej, Ronaldo i Messi w jednym ciele, byt wyrastający ponad wszystkie inne. Spotkanie z obrośniętymi prawdziwym kultem albumami "Times of Grace" oraz "The Eye of Every Storm" to nie tyle słuchanie genialnej muzyki, ale uczestnictwo w czymś znacznie ważniejszym - w duchowym ceremoniale, pierwotnym obrzędzie, podczas którego można niemal dotknąć tego, co znajduje się poza zasięgiem naszych zmysłów i granic realnego świata.

Jak do tej pory Amerykanie mają na swoim koncie 12 długogrających krążków (wliczając w to rewelacyjną płytę wydaną wspólnie z Jarboe), setki koncertów i spory życiowy bagaż doświadczeń. Niczego nie muszą udowadniać, z nikim się ścigać. Ostatnie wydawnictwa amerykańskiej grupy, "Given to the Rising" oraz "Honor Found In Decay", raczej nie wpiszą się do kanonu metalu, ale z pewnością stanowią porządną porcję dopieszczonej pod każdym względem, koncepcyjnej muzyki opartej na sprawdzonej i wciąż elektryzującej formule.

Na "Fires Within Fires" sytuacja wygląda podobnie. Rewolucja już była, teraz podziwiamy nowy świat zbudowany na gruzach starego. Zdziwić może jedynie fakt, że na spisie utworów znalazło się tylko pięć pozycji. I wcale nie są to kilkunastominutowe tasiemce, bo cała płyta trwa zaledwie czterdzieści minut! Na pierwszy ogień idzie "Bending Light". Zespół bez mrugnięcia okiem przechodzi do ofensywy i zrzuca na nas tony sludge'owego gruzu przy akompaniamencie krzykliwego wokalu Kelly'ego. Gdzieś w połowie kawałka wybija się perkusja, a z dalszego tła promieniuje świdrująca elektronika. Zespół jest w formie, oj tak. A to dopiero początek!

Kolejny na liście "A Shadow Memory" zaczyna się dość niewinnie, od przyjemnie brzmiącego post rockowego brzdąkania, by po chwili przywdziać postać mulistego potwora, taranującego wszystko na swojej drodze. Gitary charczą i wyją, mroczna symfonia rozkręca się niespiesznie i kończy ambientowym akcentem. W "Fire Is The End Lesson" znajdziemy najlepszy i najbardziej wyrazisty riff na płycie, który zapętlony, robi piorunujące wrażenie. Głosy Von Tilla i Kelly'ego ścierają się ze sobą, a gdzieś w tym cudownym chaosie pojawia się jeszcze miejsce na solówkę. Agresywny, transowy numer, idealny dla fanów późnych dokonań Swans. "Broken Grund" to chyba najbardziej "klasyczna" kompozycja, jaką tutaj znajdziemy. Charakterystyczne dla sludge'u, gładkie przejście między nawałnicą riffów a łagodnymi melodiami może wydać się nazbyt oczywiste, ale pikanterii utworowi dodaje brud, który aż lepi się do tego prawie dziewięciominutowego kolosa. Na koniec dostajemy "Reach" - rzecz, którą możemy traktować jako psychodeliczną balladę rozpiętą gdzieś między Earth a Chelsea Wolfe.

Neurosis nagrali bardzo solidny album oparty na sprawdzonych fundamentach. Nie ma na "Fires Within Fires" niczego, czego byście się nie spodziewali. Jest za to kawał cholernie dobrej muzyki, w której wszystko jest na swoim miejscu, a chwilami można w dźwiękach produkowanych przez prekursorów post metalu w całości się zatracić. Neurosis kontra reszta świata znowu 1:0.

Neurosis "Fires Within Fires", RockersPro

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Neurosis | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy