Reklama

Recenzja Myles Kennedy "Year Of The Tiger": Chłopaki też płaczą

​Nigdy nie jest za późno, by wydać solowy album. Nawet jeśli masz 49 lat na karku, jesteś wokalistą Alter Bridge i Slasha, oraz uznanym w środowisku muzykiem, możesz wciąż czuć niedosyt artystycznych osiągnięć i chęć wypowiedzenia się tylko i wyłącznie w swoim imieniu.

​Nigdy nie jest za późno, by wydać solowy album. Nawet jeśli masz 49 lat na karku, jesteś wokalistą Alter Bridge i Slasha, oraz uznanym w środowisku muzykiem, możesz wciąż czuć niedosyt artystycznych osiągnięć i chęć wypowiedzenia się tylko i wyłącznie w swoim imieniu.
Myles Kennedy na okładce swojego solowego debiutu /

Kennedy na swojej debiutanckiej płycie powraca do bardzo trudnego życiowego doświadczenia, mianowicie do śmierci ojca, który należał do tzw. Stowarzyszenia Chrześcijańskiej Nauki. Członkowie tej religijnej grupy unikają leczenia farmakologicznego i wizyt u lekarzy. Wierzą oni bowiem, że głęboka wiara w Boga i rzewne modlitwy są w stanie wyleczyć ludzi ze wszystkich chorób.

W 1974 roku, 4-letni Myles, musiał oglądać śmierć swojego taty, który zachorował na zapalenie wyrostka. I nie byłoby pewnie w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zgodnie z wyzwanymi zasadami, chory nie zgłosił się do szpitala i odmówił pomocy medyków. Podobny los spotkał także dziadków muzyka.

Reklama

Wydarzenia te, jak się okazało, odcisnęły trwałe piętno na psychice Kennedy'ego, który dzisiaj mierzy się z cieniami przeszłości na "Year Of The Tiger" (rok 1974, w którym zmarł ojciec artysty, był właśnie rokiem tygrysa, zgodnie z chińskim horoskopem). No cóż, jedni, by pokonać swoje traumy, wydają tysiące dolarów na psychiatrów i psychologów, a drudzy przekuwają swój ból i smutek w muzykę.

Wiadomo, że owoc zanurzenia się w bolesne wspomnienia, musi smakować gorzko, ale artyści rockowi przyzwyczaili już nas do tego, że często zaglądają w mroczne, ponure rejony ludzkiej duszy. Podróż Mylesa w przeszłość rozpoczyna się od energetycznego i przy tym rozdzierającego utworu tytułowego, który swoją melodyką przypomina nieco "The Battle of Evermore" z repertuaru Led Zeppelin.

Podobny ładunek emocjonalny zawiera "The Great Beyond" - wolne z początku tempo urywa się momentalnie i Kennedy piłuje gitary aż miło. Krzyki wokalisty, serwowane na zmianę z szeptami, robią kapitalne wrażenie, uwypuklając dramaturgię numeru. "Blind Faith", "Mother" i "Songbird" to z kolei bardzo klasyczne, surowe rockowo-bluesowe kawałki, które swoją bezpretensjonalnością i nieskomplikowaną aranżacją, trafiają wprost do serca.

Frontman Slasha lubi jednak poskakać sobie po różnych gatunkach muzycznych, dlatego usłyszmy tu jeszcze ciepłe country ("Devil on the Wall"), piękną balladę "Love Can Only Heal", wypełniony nadzieją i wiarą w lepsze jutro rockowy hymn "One Fine Day", czy rytmiczny, bluegrassowy "Hounted by Design".

Solowa propozycja Mylesa Kennedy'ego jest naprawdę godna uwagi. Artysta zaprasza nas nie tyle na pogawędkę przy niezobowiązujących dźwiękach, ile na poważną rozmowę, w której odsłaniane są prawdziwe uczucia i szczere do bólu emocje. W końcu chłopaki też płaczą i nie wierzcie nikomu, kto twierdzi inaczej.

Myles Kennedy "Year Of The Tiger", Mystic Production

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Myles Kennedy | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy