Reklama

Recenzja Marilyn Manson "The Pale Emperor": Californimanson

Jest wciąż nadzieja, że Marilyn Manson nie skończy jak główny bohater serialu "Californication".

Mansona z granym w serialowej produkcji stacji Showtime przez Davida Duchovnego Hankiem Moodym łączyło przed tą płytą coś więcej niż tylko kilka wspólnie zagranych odcinków (patrz: szósty sezon serii). Marilyn, podobnie jak i Hank, po imponującym starcie boleśnie rozmienił się na drobne - tak jak telewizyjny gwiazdor z każdym kolejnym sezonem zaczął przypominać karykaturę samego siebie, tak i promotor rocka industrialnego im bardziej oddalał się w czasie od swojego najwybitniejszego dzieła jakim do dziś jest "Antichrist Superstar", tym rzadziej brzmiał jak ten sam intrygujący artysta, którym swego czasu zachwycał się Trent Reznor z Nine Inch Nails.

Reklama

Ręka do góry, kto po jego poprzednim albumie "Born Villain" czuł taką samą ekscytację, jak jeszcze po wydaniu "Mechanical Animals"? Nie spodziewam się tłumów. Ale większe też będzie wasze zaskoczenie, kiedy włączycie pierwsze numery z "The Pale Emperor" - płyty, która ukazuje się blisko dwadzieścia lat po owianym kultem "Antichrist Superstar" i która po czterech ewidentnie ściągających Mansona na muzyczne dno poprzedniczkach, wreszcie ma szanse przywrócić jego rockową trupę na właściwe tory. Żeby do tego doszło, Marilyn prawdopodobnie musiał spróbować sił w kolejnym serialu - być może właśnie przez klimat "Sons of Anarchy", przy którym w 2014 roku współpracował, zakochał się w bluesie i alt-rockowym klimacie, pasującym do amerykańskich bezdroży i ryku silnika.

A może to zasługa producenta Tylera Batesa, wziętego specjalisty od soundtracków, tak filmowych, jak i tych krojonych pod seriale i gry komputerowe? Z nim u boku Manson brzmi filmowo jak nigdy dotąd, a jego songwriterskie zapędy powinny przypaść do gustu miłośnikom grania spod znaku Nicka Cave'a i jemu podobnych.

Stary Marilyn się skończył? Mam nadzieję. Jego ostatnie podrygi nie zapowiadały niczego dobrego, "The Pale Emperor" - z tak kapitalnymi kompozycjami jak "Third Day of a Seven Day Binge" czy "Birds of Hell Awaiting" na czele - wręcz przeciwnie. To album bardzo solidny, a nade wszystko wielce obiecujący.

Jeszcze do niedawna słuchanie kolejnych piosenek Mansona wydawało się dobrze znaną i dość nudną rozrywką, dziś - za sprawą tych 10 nieprzyzwoicie dobrych nowych numerów - przypomina to bardziej obcowanie z lepszą, odświeżoną wersją psującego się ostatnio na naszych oczach ulubionego serialu. I tylko szkoda, że na kolejną odsłonę "Californimason" (w końcu "The Pale Emperor" rejestrowano w Kalifornii) przyjdzie nam pewnie poczekać znacznie dłużej niż jeden sezon.

Marilyn Manson "The Pale Emperor", Mystic

8/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach Interii!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marilyn Manson | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama