Reklama

Recenzja Lunatic Soul "Fractured": Jest świetnie, ale więcej ryzyka!

Chociaż nowe Lunatic Soul bywa zaskakujące, Mariusz Duda nie przynosi tu muzycznych rewolucji - takie zaledwie zapowiada. A szkoda, nawet jeżeli trzyma ten sam niezmiennie wysoki poziom, do którego zdążył przyzwyczaić słuchaczy.

Chociaż nowe Lunatic Soul bywa zaskakujące, Mariusz Duda nie przynosi tu muzycznych rewolucji - takie zaledwie zapowiada. A szkoda, nawet jeżeli trzyma ten sam niezmiennie wysoki poziom, do którego zdążył przyzwyczaić słuchaczy.
Okładka płyty "Fractured" Lunatic Soul /

Po przesłuchaniu najnowszego albumu Lunatic Soul nasuwa się refleksja, jak bardzo przekształciła się pierwotna idea projektu pobocznego Mariusza Dudy. Jasne, w dalszym ciągu słychać różnice w podejściu do kompozycji czy użytych środków między solowym projektem lidera Riverside a jego rodzimą grupą. Z drugiej strony nigdy wcześniej nie tkwiły one tak blisko siebie.

A być może takie skojarzenia to wina tego, że ostatnia pozycja warszawskiej grupy, "Eye of the Soundscape", to album w sporej mierze ambientowy, kiedy wcześniej obszar ten był zarezerwowany właśnie przez Lunatic Soul. W tym samym czasie na "Fractured" Mariusz Duda zaczyna oddalać się od twardego stawiania na elektronikę, która to znacząco zdominowała poprzednie dokonanie w ramach tego projektu, "Walking On A Flashlight Beam".

Reklama

Jednocześnie zupełnie odcina się od etnicznych inklinacji znakujących początek jego pobocznej twórczości. Z tym, że w przypadku obu grup daje się wyłapać na tyle oczywiste pierwiastki własne, że w dalszym ciągu podkreślona murem granica między nimi nie została naruszona.

W końcu tylko na Lunatic Soul Duda może sobie pozwolić na "Moving On" mocno nawiązujące do ciemnej estetyki Depeche Mode czy "Blood on the Tightrope" z basującym, bristolskim syntezatorem w ramach głównego motywu. Ale poza tym otrzymujemy przecież 12-minutową delikatną balladę "A Thousand Shards of Heaven", rozpoczynającą się od akustycznych dźwięków gitary wspieranych przez partie podniosłych smyczków, której nie tak daleko do Riverside.

Wrażenie progresywności wzmacnia radykalna zmiana dynamiki wraz z wejściem wyrazistej partii gitary basowej, na której osadzono bębny z automatu perkusyjnego oraz saksofon. Pod koniec kompozycja zaskakuje zaś, wchodząc w klimaty... awangardowego jazzu w stylu Naked City! Posłuchajcie też 9-minutowego, roztrzęsionego "Battlefield" - kompozycję przechodzącą w połowie w militarny rytm, by na zakończenie rzucić słuchacza w solówkę gitarową skrzyżowaną z absolutnie genialną partią syntezatora.

I tutaj objawia się największy mankament płyty - te najbardziej zaskakujące fragmenty, które wdrażają we "Fractured" tony świeżości często są zaledwie ulotnym smaczkiem. Numer "Crumbling Teeth and The Owl Eyes" - chociaż bardziej utopiony w melancholii i elektronice - uderza w podobną atmosferę do "A Thousand Shards of Heaven". I to przełamanie kompozycji noise'owym syntezatorem przy powrocie do głównego motywu działa perfekcyjnie - tylko dlaczego jest tego tak mało?

Nawiązujące do lat 80. "Red Light Escape" rozwija się dość niepozornie, zyskując prawdziwą siłę w momentach, gdy Mariusz Duda przestaje śpiewać, ale naprawdę satysfakcjonuje art-popowa końcówka łącząca syntezatorowy lead z saksofonem. Aż chciałoby się doradzić muzykowi, że ryzyko w jego przypadku naprawdę się opłaca, bo efekty są fenomenalne!

Coś jeszcze? Jest melancholijnie i intymnie - nie ma się zresztą, co dziwić, bo "Fractured" to pozycja, na którą spory wpływ miała śmierć ojca Mariusza Dudy oraz niespodziewane odejście Piotra Grudzińskiego, gitarzysty Riverside. Aż wstyd to przyznać, ale do takich szytych stratą i refleksją kompozycji, ten delikatny, ujmujący swoją subtelnością wokal gospodarza "Fractured" jest wręcz idealny. Partie śpiewu poruszają się na pierwszy rzut ucha dość niepewnie, ale to tylko złudzenie, bowiem doskonale podkreślają atmosferę, słychać w nich niezwykłą staranność i kontrolę nad każdym elementem.

Jednocześnie przez to "Fractured" może być dla niektórych płytą ciężką, trudną w odbiorze, wręcz przytłaczającą. Mimo wysokiego poziomu całości, przewrotnie stwierdzam, że szkoda, iż nie pociągnięto tego jeszcze bardziej - jestem ciekaw, co by było, gdyby Mariuszowi Dudzie puściły zupełnie artystyczne hamulce. Niby na Lunatic Soul zawsze zdarzało się sporo eksperymentów, ale gdzieś unosiło się to poczucie zachowawczości. Jak się okazuje po kilku zajawkach na "Fractured", zupełnie niepotrzebne. Tak więc następnym razem proszę o więcej ryzyka!

Lunatic Soul "Fractured", Mystic Production

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Lunatic Soul | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy