Reklama

Recenzja Lady Gaga & Tony Bennett "Cheek to Cheek": Siedzi Gaga za nogawką

Płyt z oldiesami znowu cała masa. Chwilę temu pisaliśmy o nowym albumie Barbry Streisand. Teraz z podobnym materiałem atakuje Lady Gaga wespół z... samym Tonym Bennettem.

To nie pierwsze spotkanie tej (egzotycznej jak cholera przecież) dwójki. Wcześniej zdarzyło im się pracować przy bennettowskim "Duets II" (2011 r.). Tym niemniej nadal ciężko się nadziwić, co robi enfant terrible światowego damskiego popu u boku 88-letniej legendy amerykańskiej croonerki. Ktoś tu chciał połączyć wodę z ogniem. I połączył. I nie jest źle. Choć to płyta piekielnie bezpieczna i zdecydowanie na warunkach dyktowanych przez Bennetta.

Zainteresowanie Gagi śpiewaniem takiego repertuaru wytłumaczyć można bardzo prosto. Amerykańskie gwiazdy i gwiazdki muzyczne młodego pokolenia, wykonywanie standardów (najchętniej u boku oryginalnych wykonawców owych) uznają za nobilitację, a występy - kotletowe przecież - po kasynach w Las Vegas wcale nie są dla nich synonimem obciachu. Dzisiejszy bling tęsknie patrzy na bling z przeszłości. Co raz to więc któryś wokalista lub wokalistka podpina się pod kogoś w wieku swoich rodziców, albo dziadków i wydaje płytę ze standardami. Mieć to w portfolio to już jakaś konieczność. Bardziej intrygujące jest to, że Bennett, facet przecież stateczny i wiekowy, decyduje się współpracować z "babą od mięsa".

Reklama

Oficjalna wersja mówi, że oboje artyści chcieli zwyczajnie przybliżyć młodym pokoleniom muzykę Gershwina, Portera, Kerna i Berlina. Na ile to szczere, a na ile opcja zarobkowa - nieważne. Dobrze, że takie albumy wychodzą, bo to przecież fantastyczna muzyka i doskonała szkoła pisania fenomenalnych linii melodycznych. I warto, by każdy miał o niej pojęcie. W zestawie naprawdę same szlagiery. Sęk tylko w...

Sęk w Gadze. Słyszeliśmy już wielu młodych śpiewających z old timerami. Old timerzy mogą nie porywać warunkami wokalnymi, choćby z racji wieku, mają jednak tę niedzisiejszą lekkość, to niedzisiejsze mistrzostwo artykulacji. Są fachowcami co się zowie. Przy takich fachowcach szansę mają albo inni fachowcy, albo wokaliści obdarzeni przez naturę niesamowitymi wprost możliwościami. Gaga tymczasem radzi sobie zaledwie sprawnie. Pozbawiona rozbuchanej produkcji nie czuje się mocna. W górkach niedomaga, o prawdziwych wokalnych szarżach nawet nie myśli, bo wie, że skończy jak książę Poniatowski w nurtach Elstery. Stoi sobie Bennett, rzuca wielki cień, a za nim mała Gagunia, skryta za udem, kurczowo trzymająca bennettowską nogawkę. Jedna z najodważniejszych popowych tupeciar jest o taaaaaaka maleńka. Niestety.

Nie jest to oczywiście sytuacja nie do przejścia. Album nadal jest pełen fantastycznych numerów, świetnie zagranych przez orkiestrę towarzyszącą parze wokalistów. Bennett w niewiarygodnej formie jak na 88 (słownie: osiemdziesiąt osiem!) lat. Jest feeling. Jest bujanie. A - i jest Gaga - prawie o niej zapomniałem. Jest dobrze. Choć powtórzę to, co pisałem przy okazji recenzji Barbry Streisand. Jeśli chcecie naprawdę genialnego albumu z muzyką tego typu, zapiszcie sobie: Bryan Ferry "As Time Goes by". Wydane w roku 1999. A czy Bennetta i Gagę dokupić przy okazji wyprawy po Ferry'ego? Można. Choć nie jest to konieczne.

Lady Gaga & Tony Bennett "Cheek to Cheek", Universal

6/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach Interii!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tony Bennett | Lady Gaga | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy