Reklama

Recenzja Krzysztof Iwaneczko "Jestem": Czasem mniej znaczy więcej

Debiut zwycięzcy VI edycji "The Voice of Poland" to idealna płyta środka. Bynajmniej nie dlatego, że przez swój mało nachalny klimat przypadnie do gustu każdemu. Po prostu momentów niemal wybitnych jest tu równie tyle, co tych nieudanych. "Jestem" okazuje się więc pozycją niesamowicie nierówną.

Debiut zwycięzcy VI edycji "The Voice of Poland" to idealna płyta środka. Bynajmniej nie dlatego, że przez swój mało nachalny klimat przypadnie do gustu każdemu. Po prostu momentów niemal wybitnych jest tu równie tyle, co tych nieudanych. "Jestem" okazuje się więc pozycją niesamowicie nierówną.
Krzysztof Iwaneczko na okładce płyty "Jestem" /

Już niedługo miną cztery lata od rozpoczęcia szóstej edycji "The Voice of Poland", a Krzysztof Iwaneczko - jej zwycięzca - przez ten długi czas był nieobecny w przestrzeni publicznej, grzebiąc skrupulatnie przy swoim debiucie i kilku mniejszych projektach artystycznych. Jakiś czas temu przypomniał o sobie zaśpiewanym z Pauliną Sykut-Jeżyną utworem promującym komedię romantyczną "Narzeczony na niby" - i nie był to głupi pomysł, wszak napisana przez Igora Herbuta kompozycja niespodziewanie okazała się najlepszym elementem tego filmu.

Sprawdź tekst utworu "Daj nam chwilę" w serwisie Teksciory.pl!

Reklama

W sumie współpraca Herbuta z Iwaneczką nie była specjalnie zaskakująca: już przedwcześnie wypuszczone przez Krzysztofa "To nie sen" ukazywało punkty wspólne twórczości obu muzyków. Rozmarzone, fortepianowe kompozycje oraz niespieszne, natchnione wokale, które są prowadzone minimalistycznie, od czasu do czasu imponują skalą, jak i popadają w nieco irytującą teatralność. Na "Jestem" Krzysztof nie tyle nie odchodzi od tego schematu, co znacząco go rozwija - czasami w naprawdę zaskakujące strony.

Co więc może wywołać szok? Mariaż z elektroniką. W "Jesteś kimś" dostajemy matowe syntezatory brzmiące jakby ktoś zarejestrował Crystal Castles podczas zjazdu na środkach usypiających (jeżeli ktoś z was pamięta taką muzykę z takiej niezależnej gry komputerowej jak "Fez", zrozumie o co chodzi) - wyłaniające się czasem z tła zdeformowane, 8-bitowe dźwięki dodają kompozycji niesamowitej atmosfery.

Dobrze działa rozpoczynające album "Tonę", otwierające gębę chyba na każdym polu. Bo kto to widział, żeby zaśpiewany popowo refren spotykał się w jednym utworze z trapowymi hi-hatami oraz smyczkami jakby wyciętymi wręcz z muzyki klasycznej? Tam pół biedy ten refren, bo nie on świadczy o sile piosenki i dość szybko staje się transparentny. Jednakże połączenie fortepianu z syntezatorowym motywem w drugiej zwrotce pokazuje, że Iwaneczko wie doskonale, jak pisać pełne emocji, a jednocześnie nieprzesadzone pod względem środków utwory. I to są właśnie momenty wywołujące ciarki.

Aby pozostawić was w strefie bezpieczeństwa, zapewniam: dla fanów tego niewielkiego, dostępnego wcześniej wycinka twórczości artysty zostaje jeszcze coś. Chociażby "Jeden krok". Tradycyjna w brzmieniu kompozycja niepozbawione jednak smaczków: w pierwszym z numerów o to bardzo rozbudowane tło dałoby się oskarżyć Roberta Frippa z King Crimson (równie dobrze działa to w wejściu do "Wkręcam").

O pomstę do nieba woła tu za to pseudopoetycki tekst pełen przeestetyzowanych figur pokroju "Życie pisze nam plan zapełniając miłością pusty szkic/Atramentem twych spraw opisuje historię naszych dni", "Przecież kolejny metr dodał siły na podnoszenie trosk". Brzmi to jakby autor postawił sobie za cel stworzyć maksymalnie niekomunikatywny i przekombinowany tekst, który w rzeczywistości znaczy o wiele mniej niż by chciał. Jeżeli miała to być poezja, proszę o opamiętanie się - zupełnie nie o to w poezji chodzi. Jej podstawową zasadą jest to, że czasem mniej znaczy więcej. Dziwnie brzmi ten tekst, szczególnie w porównaniu do pozostałych piosenek, spełniających w prosty sposób popowe standardy liryczne. A to - niestety - oznacza też zazwyczaj zupełną przezroczystość i szereg wersów brzmiących jak wypełniacze.

O wiele lepsze wrażenie pozostawia po sobie "Teraz wiem". Charakteryzuje się mocną podbudową bluesową - zarówno w kwestii rytmiki, jak i aranżacji. Iwaneczko potrafi tu śpiewać na pierwszy rzut ucha bez eksponowania emocji, ale poszczególne słowa są odpowiednio cyzelowane i udzielają się słuchaczowi. To jeden z najlepszych ciosów na krążku, a przy okazji dowód na to, że działając prościej niż w przypadku "Jednego kroku" da się ugrać lepsze rezultaty.

Warto wspomnieć również o wyciszonym, singlowym "Pozwól", gdzie z wolna grające akordy fortepianowe spotykają się z bębnami z automatu perkusyjnego oraz miło snującą się w tle gitarą elektryczną. Niedosyt pozostawia jedynie to, że nie pociągnięto bardziej tego samplowanego motywu z początku.

Co najważniejsze, nie zabrakło także "To nie sen" - tutaj w wersji z smyczkami zaserwowanymi przez Atom String Quintet. Przez te kilka lat utwór nabrał takiej dawki egzaltowanego romantyzmu, że stał się niemal murowanym pewniakiem do piosenek na pierwszy taniec w najbliższym sezonie weselnym.

Da się zrozumieć umieszczenie piosenki na końcu albumu: nijak nie spina się ona z resztą krążka, a co gorsze wydaje się haczykiem dla osób wrzucających życiowe cytaty o miłości na swoje tablice. Jasne, mam pełną świadomość istnienia sporej części odbiorców, którzy uznają tę balladę za przepiękną. Powiedzmy sobie to jednak wprost wprost: dźwięki przepływające pomiędzy krzyżującym się wzrokiem nowożeńców otoczonych przez rodzinę i bliskich, to jedyny moment, gdy istnienie tego typu kompozycji jest w pełni uzasadnione. W innym wypadku staje się synonimem patosu, od którego przy okazji można dostać cukrzycy.

Jak pięść do nosa pasują również "Wkręcam" oraz dwie piosenki anglojęzyczne, w których Krzysztof Iwaneczko romansuje z... funkiem. Zaraźliwe, lekkie gitary stowarzyszone z mocnym, dynamicznym basem sprawiają, że noga sama tupie, a głowa chce wypaść z karku. Sam wokalista z kolei ujawnia znacznie lżejszą, nieco zadziorną barwę wokalu. Aż chciałoby się go więcej usłyszeć w tego typu repertuarze.

Cóż tu powiedzieć: na pewno debiut zwycięzcy VI edycji "The Voice of Poland" trudno oskarżyć o pobudki komercyjne. Przydałby się tu jednak porządny producent wykonawczy, który zadbałby o spójność całości, powiedział, co przynosi właściwy efekt emocjonalny (bo przecież o to chodzi), a które szarże narażają muzyka na śmieszność.

Po kilkunastu obcowaniach z "Jestem" wiem już, że to płyta z wybitnym potencjałem, lecz niewykorzystanym. Łączenie elektroniki z akustycznymi brzmieniami wypada tu w sposób nad wyraz nietypowy. Ba, jest w tym coś własnego, a charakter to w dzisiejszych czasach już coś. Tak więc kilka prostych rad: mniej teatralności, mniej patosu, wyzbyć się niepotrzebnych popowych inklinacji (na których to nie ma za bardzo pomysłu, a które to sprawiają, że nie do końca wiadomo do kogo autor płyty chce kierować swoją muzykę), a do tego dopracować teksty. Tylko w taki sposób drugi album zostanie wydarzeniem. I trzymam kciuki, by tak było.

Krzysztof Iwaneczko "Jestem", ID Music

5/10


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Krzysztof Iwaneczko | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy