Reklama

Recenzja Julia Holter "In The Same Room": Przez skórę wprost do serca

Trent Reznor, lider Nine Inch Nails, powiedział kilka lat temu, że wersje live to gorsze wersje utworów studyjnych i nie widzi w nich dla siebie nic ciekawego. Kto wie, może zmieniłby zdanie, gdyby usłyszał najnowszy album amerykańskiej artystki, Julii Holter.

Trent Reznor, lider Nine Inch Nails, powiedział kilka lat temu, że wersje live to gorsze wersje utworów studyjnych i nie widzi w nich dla siebie nic ciekawego. Kto wie, może zmieniłby zdanie, gdyby usłyszał najnowszy album amerykańskiej artystki, Julii Holter.
Julia Holter na okładce płyty "In The Same Room" /

Holter to postać, która posiada już swoją wypracowaną pozycję w rodzimym kraju. W Polsce nie jest jednak szerzej znana, a szkoda. Piosenkarka, multiinstrumentalistka i kompozytorka tworząca alternatywny pop - tak można w skrócie opisać tę niepozorną z wyglądu 33-letnią kobietę. Siłą napędową muzyki Julii są przede wszystkim emocje. Dzięki nim lekko odrealnione, melancholijne i zatopione w półśnie melodie błyszczą pełnym blaskiem.

Wydany w 2015 roku, ostatni studyjny album wokalistki, "Have You in My Widerness", sprawił że wielu krytyków wprost rozpływało się nad jej talentem. Nic dziwnego zatem, że wytwórnia Domino Records mocno stawia na promocję Amerykanki. Tym razem szefowie firmy zaprosili ją do wzięcia udziału w projekcie "Domino Documents", w ramach którego najwięksi artyści związani z wytwórnią nagrywają albumy live. Nie są to jednak zwykłe "koncertówki". Jak wyjaśnia sama zainteresowana - "nagrania dokumentują wciąż ewoluujące aranżacje moich utworów. Wszystkie są w pełni improwizowane".

Reklama

Ta nietypowa kolekcja 11 kompozycji, którą znajdziemy na "In The Same Room", jest owocem sesji nagraniowej, jaką Holter odbyła wraz z zespołem w londyńskim RAK Studios. Przeważają przede wszystkim utwory z "Have You in My Widerness", ale znajdziemy też te z początków kariery artystki (oprócz pamiętnego albumu "Ekstasis", z którego tracklisty piosenkarka zapożyczyła jedynie nazwę dla najnowszej płyty).

Jak wypadają one w porównaniu do oryginałów? Prawdę powiedziawszy wielkich różnic w samej strukturze nagrań tutaj nie uświadczymy. Nie są to piosenki rozebrane na części, a potem posklejane na nowo, tworzące zupełnie inną formę. Julia przeniosła punkt ciężkości na inny aspekt. Przede wszystkim na pierwszy plan wybija się jej wokal, któremu podporządkowane jest całe instrumentarium. Dzięki temu dobrze znane fanom kompozycje są jeszcze bardziej przeszywające, jeszcze głębiej wchodzą pod skórę, by trafić wprost do serca.

Holter bliżej słuchaczy mogłaby być już tylko wtedy, gdyby nagrałaby album a capella. Odczuć można w pełni wszystkie emocje wokalistki, jej szczerość i ujmujący wrażliwością przekaz, który każe zatrzymać się pośród codziennego pośpiechu i spojrzeć w głąb siebie. A to wszystko w asyście oszczędnych partii wiolonczeli, fortepianu, przytłumionej perkusji czy klawesynu. Co tu dużo mówić, to po prostu piękna płyta, z którą koniecznie trzeba się zapoznać.

Julia Holter "In The Same Room", Sonic Records

8/10


 


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy