Reklama

Recenzja Joey Badass "B4.Da.$$": Ale to już było...

... i nie wróci więcej? Nic z tych rzeczy. "Golden Age" ma w zanadrzu Joeya Badassa - piekielnie utalentowanego młokosa, który hołduje latom 90., nie zważając na to, że w ten sposób często wymyśla wymyślone.

Jeśli w wieku siedemnastu lat puszczasz do sieci freestyle, dzięki któremu z miejsca trafiasz na listę życzeń wszystkich najważniejszych graczy w muzycznym światku, a po dwóch latach wydajesz mixtape potwierdzający spore umiejętności, to musi do ciebie przylgnąć łatka "wonderkida". Powiedzmy sobie wprost - trudno znaleźć młodziana, którego kariera byłaby tak piorunująca, jak ta Joeya Badassa. Jego debiutancki album "B4.Da.$$" pokazuje jednak, że etykietka z napisem "wybitny" może nie być temu raperowi pisana.

Ostatnie zdanie wstępu zabrzmiało nieco fatalistycznie i kontrowersyjnie, więc już śpieszę ze stosownymi wyjaśnieniami. Nie ulega wątpliwości, że "B4.Da.$$" to dobry album, do którego na pozór ciężko się przyczepić. No bo tak: naturalny feeling i miarowy flow świetnie ze sobą współgrają, chociaż trzeba uczciwie przyznać, że nawijka nie oczarowuje nowatorskimi rozwiązaniami. Co zaś tyczy się tekstów - są skrojone elegancko, na poły ulicznie, na poły zaś autobiograficznie. Problem jednak w tym, że jego pierwsza solówka mówi o nim to, czego pewnie sam nie chciałby przyznać. Przede wszystkim więc ujawnia wtórność tak głębokiego wchodzenia w "złotą erę". Owszem, jest to przestrzeń inspirująca, bo naszpikowana kapitalnymi materiałami i niezapomnianymi osobowościami, ale nie powinna zagarniać bez reszty. W przypadku, gdy jest się w nią zapatrzonym bez opamiętania, tożsamość raperska się rozmywa. "Piece of Mind" byłoby wartościowsze, gdyby nie to, że Nas dawno postawił swoją pieczęć na takiej konwencji ("One Love"). W zasadzie echa klasycznych bohaterów brzmią w uszach co rusz, co dodatkowo potęgują liczne follow-up'y do kanonu.

Reklama

Z wyborem kierunku artystycznego wiąże się też problem numer dwa, a mianowicie nieuchronne napotkanie ściany, o ile Joey nie spróbuje raz a dobrze zboczyć z obranej drogi. Jeśli nadal będzie czerpał pełnymi garściami tylko z lat 90., to choćby stawał na głowie, nie zbliży się do panteonu. I nie ma znaczenia to, że zasiadają w nim jego idole wyznający tę samą myśl muzyczną - weszli do niego, definiując gatunek. Badass odbiera sobie więc szansę na bycie innowatorem, gdyż skazuje się na powielanie schematów w ramach takiej stylistyki, która już nie ma nic nowego do zaoferowania.

Ci jednak, dla których reprezentant Pro Ery wcale nie musi zostać "gamechangerem", będą słuchać urodzinowej płyty dwudziestolatka z dużą przyjemnością. Swój wkład w ten stan rzeczy mają producenci, którzy przyłożyli się do swojej roboty, a do tego rozumieją jazdę J.B. Więcej - rozumieją ją tak dobrze, że nie starają się wysyłać gospodarza nawet krok poza jego strefę komfortu raperskiego. Ma więc być do bólu klasycznie, głęboko, jazzująco, sumiennie w sprawie perkusji, konopnie, delikatnie, melodycznie... Można by tak wymieniać jeszcze długo, ale lepiej skupić się na incydencie, za który gromkie brawa powinien zebrać Chuck Strangers. To on dzięki bitowi z "Escape 120" złamał konwencję, mocno podnosząc ciśnienie nawijki Joeya. Chwali się, chwali.

Takie krążki jak "B4.Da.$$" zawsze budzą skrajne emocje. Jedni powiedzą, że talent czystej wody marnuje swój czas, babrząc się w skansenie, drudzy poklepią po plecach, bo przecież z tego babrania wychodzą naprawdę dobre rzeczy. Ile osób, tyle punktów widzenia. Najlepiej by było, gdyby połączył dwa obozy. Wtedy sukces będzie miał zagwarantowany.

Joey Badass - "B4.Da.$$", Cinematic/Sony Music

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach Interii!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Joey Badass | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy