Reklama

Recenzja Gazebo "Reset": Bicz z kiczu

Urodzony w Bejrucie Gazebo, czyli Paul Mazzolini na nikogo szczególnie się nie ogląda. Robi swoje. I można italo lubić, lub nie, ale znów nagrał fajne piosenki.

Urodzony w Bejrucie Gazebo, czyli Paul Mazzolini na nikogo szczególnie się nie ogląda. Robi swoje. I można italo lubić, lub nie, ale znów nagrał fajne piosenki.
Średnie tempa i znakomite melodie - to mogłoby być najkrótszą charakterystyką tego, co znajdziemy na "Reset" Gazebo /

Siedem lat po "The Syndrome" i nagrawszy w międzyczasie pierwszą płytę live, Gazebo daje nam bardzo przyzwoity podarek w postaci "Resetu". Tytan italo oczywiście w jakiś sposób utrzymuje kontakt z rzeczywistością, choć widać, że mając własną wierną i ugruntowaną publiczność robi to raczej wybiórczo i tak, jak mu pasuje, miast ścigać się ślepo ze współczesnymi nurtami. Jeśli by wymądrzać się, gdzie mu najbliżej to byłaby to chyba (sic!) scena future popu z takimi załogami, jak VNV Nation, Suicide Commando, Covenant i tak dalej. Czyli historia zatoczyła okrąg, bo w muzyce powyższych inspiracja nie tylko synth popem, ale i italo była zawsze słyszalna. Teraz wpływ idzie z przeciwnym wektorem. I choć, jak w "Evil", Mazzolini potrafi wykreować syntetyczną, podniosłą (Gazebo robi Laibacha - sam się śmieję na to skojarzenie) w iście wagnerowskim wydaniu, atmosferę, to cała płyta mroczna nie jest - czaruje melodiami, nieraz wręcz przesłodzonymi klawiszami i ogromną przestrzenią.

Reklama

Średnie tempa i znakomite melodie - to mogłoby być najkrótszą charakterystyką tego, co znajdziemy na "Reset". Podlane charakterystycznym romantyzmem numery, co wśród wykonawców ejtisowych jest raczej rzadkością, zyskują na uwspółcześnionym brzmieniu, przy czym struktura i melodyka kompletnie zatrzymały się w epoce Mazzoliniego. Tu również dobrze, bo niejedna gwiazda tamtej dekady w ostatnich latach rozbiła łeb o wysiloną próbę nawiązywania powinowactwa z popem A.D. 2015. Za takie pochody akordowe, jak singlowe "Blindness" z kolei pogrobowcy italo, jak Hurts pewnie (szczególnie że ta ostatnia płyta średnia...) by się dali pokroić.

To oczywiście muzyka kompletnie pozbawiona potencjału przebojowego 8 milionów sprzedanych egzemplarzy "(I Like) Chopin", ale na niejednej revivalowej imprezie (o ile te jeszcze są? Dekadę temu były...) zahula, aż miło. Jeśli w czymś leży problem, to w wokalu Gazebo. Niby ten sam, co dawniej, ale w dzisiejszych czasach jakby mniej się bronił. Ale może to kwestia tego, jak współczesność przyzwyczaja nas jednak do mocno charyzmatycznych wokalistów, przy których Mazzolini jednak wypada stosunkowo blado. Szczególnie, kiedy nie domaga i na wokale nakłada efekty i przestery. Lepiej jest, kiedy jak w "Wet Wings" śpiewa na czysto tylko do fortepianu.

Lepiej też słuchać "Reset" pokrojonego na części, bo ciurkiem budzi wrażenie, że jednak więcej mogłoby się tu dziać aranżacyjnie, że indywidualny styl Mazzoliniego jednak na dłuższą metę topi tę płytę i gdzieś za półmetkiem album dostaje zadyszki, słuchaczowi się udzielającej. Nie zmienia to faktu, że facet nadal pisze dobre numery, zręcznie i (miejmy nadzieję) świadomie ukręca tu bicz z kiczu. No i oczywiście nadal cały ten italo-sztafaż: biały gajer/celny bajer, i zaśpiewa/i zaświeci, dla dorosłych/i dla dzieci. No tego się nie da nie lubić.

Gazebo "Reset", wydawnictwo własne

6/10

Sprawdź tekst utworu "Blindness" w serwisie Tekściory.pl!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gazebo | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy