Reklama

Recenzja Bush "Black And White Rainbows": Utracona miłość

Kiedy w 1994 r. zmarł Kurt Cobain, zespół Bush wydawał właśnie swój debiutancki album, silnie inspirowany dokonaniami Nirvany. Nic dziwnego zatem, że wielu fanów grunge'u spodziewało się, że to właśnie lider zyskującej coraz większą popularność londyńskiej formacji, Gavin Rossdale, przejmie w naturalny sposób pałeczkę po blondwłosym bożyszczu zbuntowanych nastolatków. Jednak nigdy tak się nie stało. Grupa dość szybko popadła w zapomnienie, od czasu do czasu wysyłając jedynie nieśmiałe sygnały życia w postaci bardzo przeciętnych płyt, po których nie pozostawał żaden większy ślad. "Black And White Rainbows" z pewnością nie zmieni tej sytuacji.

Kiedy w 1994 r. zmarł Kurt Cobain, zespół Bush wydawał właśnie swój debiutancki album, silnie inspirowany dokonaniami Nirvany. Nic dziwnego zatem, że wielu fanów grunge'u spodziewało się, że to właśnie lider zyskującej coraz większą popularność londyńskiej formacji, Gavin Rossdale, przejmie w naturalny sposób pałeczkę po blondwłosym bożyszczu zbuntowanych nastolatków. Jednak nigdy tak się nie stało. Grupa dość szybko popadła w zapomnienie, od czasu do czasu wysyłając jedynie nieśmiałe sygnały życia w postaci bardzo przeciętnych płyt, po których nie pozostawał żaden większy ślad. "Black And White Rainbows" z pewnością nie zmieni tej sytuacji.
Okładka płyty "Black And White Rainbows" grupy Bush /

Ostatnimi czasy więcej mówiono nie tyle o samym zespole Bush, ale o jego wokaliście, Gavinie Rossdale'u, który rozwiódł się z gwiazdą pop, wokalistką No Doubt, Gwen Stefani. Małżeństwo przetrwało trzynaście lat i zostało zakończone przez piosenkarkę wskutek licznych zdrad swojego męża. Rossdale przeżył rozstanie bardzo mocno, o czym opowiadał w licznych plotkarskich magazynach.

Kiedy zapowiedział, że wraz ze swoją formacją zamierza wydać nowy album, można było spodziewać się, że swój smutek i tęsknotę za Gwen przekłuje na muzykę i nagra smutny, sentymentalny krążek, wypełniony tekstami w rodzaju "I Miss You Baby". Sam wokalista uciął to dość szybko, mówiąc w jednym z wywiadów: "Po tym, co przeszedłem, wielu ludzi myśli, że chcę komponować już tylko rzewliwe ballady. Zupełnie tak nie jest. Chcę stworzyć euforyczną, zaangażowaną społecznie płytę, w której tematyka uchodźców przeplata się z tą mówiącą o tym, jak niszczymy planetę". Na ile te słowa są prawdziwe?

Reklama

Wydaje się, że Gavin poszedł na wewnętrzny kompromis i rzeczywiście sporą część piosenek poświęcił współczesnym problemem świata, ale nie zapomniał też do końca o swojej utraconej miłości. Co ważne zespół wyciągnął lekcję z wydania poprzedniego albumu "Man of the Run", krytykowanego za zbyt monotonne tempo, niepotrzebne elektroniczne wtrącenia i ogólny brak energii. Już otwierający album "Mad Love" łączy w sobie melancholijny tekst z soczystymi partiami gitar. Do tego dochodzi melodyjny refren, który powinny z miejsca pokochać nawet najbardziej komercyjne stacje radiowe.

Przy okazji tego numeru słychać też doskonale, że członkowie Bush ostatecznie wypisali się ze szkoły grunge'owej. Brak tu jakichkolwiek trzasków, sprężeń i innych podobnych brudów. Czeka nas za to wygładzone w studiu do granic możliwości brzmienie i rock (złośliwi powiedzą disco-rock) z rejonów Nickeback czy 3 Doors Down.

Nawet najbardziej dynamiczne i buzujące pozytywnym feelingiem utwory "Peace-S", "Toma Mi Corazon" (z pretensjonalnym, zaśpiewanym w języku hiszpańskim, refrenem) i "The Beat Of Your Heart" sformatowane zostały do roli przebojów radiowego, które spodobają się zarówno licealistom, jak i paniom po 40-stce, przekonanym o tym, że obcują z prawdziwym ciężkim rockiem.

"Black And White Rainbows" posiada także swoje łagodniejsze oblicze, w których Rossdale zatapia się najczęściej w swoich uczuciach do byłej żony. Mowa tutaj o pseudonatchnionym "Lost In You" z wykorzystaniem instrumentów dętych, łzawym "All World Within You", zbyt ckliwej, jak na moje ucho, balladzie, "The Edge Of Love", czy zbudowanym na rozrzedzonych gitarach numerze "People At War", w których wokalista nawołuje do pokoju na świecie.

Płyta jest zróżnicowana brzmieniowo i całość nie jest zagrana na jedno kopyto, co zdarzało się Bush już w przeszłości. Jest jednak ona przeznaczona głównie dla przeciętnych słuchaczy, najczęściej obcujących z muzyką np. podczas jazdy samochodem czy przechadzających się po galeriach handlowych, raczących swoich gości niezobowiązującymi dźwiękami. I rzeczywiście w takiej roli materiał zawarty na najnowszym wydawnictwie Brytyjczyków sprawdza się najlepiej. Ci, którzy szukają w muzyce czegoś głębszego i wymagającego  powinni sobie "Black And White Rainbows" odpuścić.

Bush "Black And White Rainbows", Zuma Rock Records

5/10

***Zobacz materiały o podobnej tematyce***

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bush | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy