Reklama

Recenzja A Tribe Called Quest "We Got It from Here... Thank You 4 Your Service": Coś się skończyło

Zupełnie nieoczekiwanie pod koniec października dowiedzieliśmy się, że po 18 latach przerwy, szykuje się powrót jednej z największych legend w historii hip hopu, a kto wie czy nawet nie tej największej. Obawy były olbrzymie i wzięły się nie tylko stąd, że kilka miesięcy wcześniej na zawsze odszedł jeden z filarów grupy.

Zupełnie nieoczekiwanie pod koniec października dowiedzieliśmy się, że po 18 latach przerwy, szykuje się powrót jednej z największych legend w historii hip hopu, a kto wie czy nawet nie tej największej. Obawy były olbrzymie i wzięły się nie tylko stąd, że kilka miesięcy wcześniej na zawsze odszedł jeden z filarów grupy.
Pozytywne wrażenia pozostawiają jak zwykle inteligentne teksty /

Ta wiadomość spadła jak grom z jasnego nieba. Wracają. W końcu! Prawie dwie dekady przerwy we wspólnych nagraniach rodziły gigantyczne znaki zapytania i kazały podchodzić do ich "nowości" z olbrzymią rezerwą. I słusznie, bo ich solówki przecież były różne, ale trzeba też sprawiedliwie zaznaczyć, że z reguły nie schodziły poniżej pewnego poziomu. Nawet najsłabsza z nich, czyli "Shaheedullah and Stereotypes" Ali Shaheed Muhammada, była niezła, nie mówiąc już o dobrym debiucie Phife Dawga czy wielkim "The Renaissance" Q-Tipa. Jakby tego było mało, to do składu powracał Jarobi White, który od czasów debiutu był w zasadzie nieobecny, a jego maksymalnie niszowy projekt z Dresem - Evitan - przeszedł w 2012 roku kompletnie bez echa. Jaki mógł być efekt końcowy? Możliwości były dwie: albo totalny zawód, albo album godny mistrzów.

Reklama

Bez obaw. Podołali i to z nawiązką taką, że konkurencja byłaby gotowa się pozabijać za taki poziom, bo jest to jeden z najlepszych "czarnych" albumów ostatnich lat i największy powrót w swoim gatunku od niepamiętnych czasów. Wszystko tutaj ze sobą współgra niemalże idealnie, a najbardziej zadowoleni będą starzy fani, ponieważ "We Got It from Here... Thank You 4 Your Service" jest wypadkową wszystkich wcześniejszych materiałów, którym poświęcali się członkowie zespołu.

Album zawieszony jest gdzieś pomiędzy "The Love Movement", czego najlepszym przykładem jest otwierający to dwupłytowe dzieło "The Space Program", a nagranym w 2001 roku i wydanym osiem lat później "Kamaal/The Abstract", o którym przypomina "Melatonin". Klasyczne ciepłe brzmienie w zdecydowanej większości stworzone przez Q-Tipa jest wsparte kilkoma dość nieoczywistymi samplami (uwierzycie, że soul, jazz i funk odchodzą do lamusa na rzecz Can i Black Sabbath?) oraz udziałem kilku znanych muzyków, których udział początkowo budził wiele kontrowersji.

Elton John i Jack White na płycie Trajbów? Kto by pomyślał? Tutaj jednak się udało, ponieważ pianino oraz wokal tego pierwszego znakomicie ubarwia piękne "Solid Walls of Sound", gdzie swój skromy udział zalicza również ten drugi, ale warto pamiętać, że rola byłego lidera The White Stripes jest znacznie większa. "Ego" oraz "Donald" to już jego popisy, a te gdzie indziej dali również Kendrick Lamar, Anderson .Paak i Marsha Ambrosius. W opozycji do nich trochę zawiódł Andree 3000 w mocno outkastowym "Kids", co może mocno dziwić, tym bardziej, że w tym roku zaliczył przecież genialny występ u Franka Oceana. Z innych, którzy nie do końca podołali, warto przywołać Taliba Kweliego, który za bardzo nie wpisał się w konwencję swojego "The Killing Season", natomiast jeden z gospodarzy - Jarobi - zwyczajnie nudzi i rapuje "na jedno kopyto".

O ile brzmienie to stare dobre ATCQ ze swojego późniejszego okresu, delikatnie podrasowane i dopasowane do dzisiejszych standardów, to już Q-Tip i Phife Dawg pozostali po prostu sobą. Album nagrany jeszcze przed śmiercią tego drugiego w pełni pokazuje to, za co się ich kochało (i nadal kocha!). Pozytywne wrażenia pozostawiają jak zwykle inteligentne teksty poruszające szereg tematów i nie zostają one zatarte nawet wtedy, kiedy zdarza im się zahaczyć o politykę i np. w takim "We the People" delikatnie obrywa się Trumpowi. Ogromnym plusem jest też sposób rapowania i śpiewania, a to że ich głosy nie są idealne? Przecież było tyle lat na przyzwyczajenie się do tego.

"We Got It From Here.. Thank You 4 Your service" dla hip-hopowców jest tym samym, czym było "M B V" trzy lata temu dla środowisk alternatywnych. Niemalże doskonałą płytą, której wszyscy się bali. Koniec końców okazuje się, że bać to się powinna konkurencja, bo mało kto może się z nimi równać. Prawie najwyższa nota obowiązuje nawet w momencie odłożenia wszystkich sentymentów na bok. Fakt, że można się przyczepić do kilku rzeczy, ale jest to naprawdę wspaniały materiał, który dowodzi jednego - pewna epoka właśnie się definitywnie zakończyła.

A Tribe Called Quest "We Got It from Here... Thank You 4 Your Service", Epic

9/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: A Tribe Called Quest
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy