Reklama

Powtórka z rozrywania

Lair Of The Minotaur "Evil Power", The Grindhouse Records / Rockers

Lair Of The Minotaur są rzeczywiście jak mityczny stwór z ich nazwy. Niby groźni, ale zabrnęli w ślepy zaułek, gdzie ich siła na nic się nie zda, poza bezmyślnym waleniem w ścianę.

Amerykański zespół Lair Of The Minotaur to znakomity przykład tego, że ocena muzyki zależy nie tyle od samej muzyki, co jej historycznego i społecznego kontekstu. Gdyby pochodzili z Europy, w dodatku Europy Wschodniej, na przykład Polski albo Czech, i nagrali taki sam materiał w pierwszej połowie lat 90., najpewniej nie dowiedzielibyście się o nich nigdy, bo nie podpisaliby kontraktu. Gdyby byli z Niemiec lub ze Szwecji, może udałoby im się załapać na jakieś ochłapy rzucone przez Osmose, ale traktowani byliby z tym samym pobłażaniem, co Order From Chaos (a szkoda, to był świetny zespół), Bewitched (zasłużenie) czy Nifelheim (na dwoje babka wróżyła).

Reklama

Entuzjastyczne recenzje, legion oddanych fanów, długie trasy koncertowe? No nie, takie rzeczy były wtedy zarezerwowane dla wykonawców parających się technicznym death metalem, albo romantycznym metalem gotyckim. Nikt takiego skansenu jak Lair Of The Minotaur na salony by nie wpuścił...

Minęło jednak kilkanaście lat, parę kolejnych trendów przeturlało się przez metalową scenę i mamy co następuje - zespół pochodzi ze Stanów, nagrywał dla kultowej wytwórni Southern Lord ("Evil Power" to ich debiut we własnej firemce) i jeszcze koncertował z tak poważanymi i zupełnie nieobciachowymi firmami jak Kylesa czy Today Is The Day. Ba, miał nawet w składzie faceta z Pelican! To MUSI by poważna sprawa...

Bierzemy przeciętną thrash/blackmetalową łupankę w zbawienny nawias ironii oraz drugi, jeszcze większy - sentymentu. I nagle okazuje się, że Lair Of The Minotaur nie tylko nie są z całym tym swoim klasycznie metalowym sztafażem nieaktualni i żenujący, ale wręcz przeciwnie - są bardzo na czasie, alternatywni są i intrygujący. A że ich muzyka niewiele różni się od podlanej lekko death metalem europejskiej thrashowej łupanki sprzed ćwierćwiecza, od pierwszych płyt Celtic Frost, Kreator, Sodom czy Voivod (wiem skąd jest Voivod, ale kiedy debiutowali brzmieli jak Europejczycy)? To też jest cool. W tym kontekście to jest cool.

Co powiedziawszy, przyznaję, że "Evil Power" rzeczywiście da się lubić. Za niechlujne, ciężkie brzmienie i za takie potencjalne przeboje jak "Let's Kill These Motherfuckers", "We Are Hades" czy "Metal Titans". W tym drugim zresztą pobrzmiewają echa stoner rocka i nie byłoby źle, gdyby trio z Chicago zainteresowało się tym kierunkiem... Ale zachwycać się "Evil Power" tylko dlatego, że Lair Of The Minotaur znaleźli się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie? Nie, dziękuję.

5/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: powtórka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama