Reklama

Potknięcie o korzeń

Fisz Emade "Zwierzę bez nogi", Agora

Kolejny zwrot w stronę starej szkoły wyszedł Waglewskim gorzej niż można by myśleć. "Zwierzęciu bez nogi" nie zabrakło wyobraźni czy talentu, tylko dyscypliny.

Ta dwójka może robić wszystko, co się jej podoba. A że zwykle podoba się jej to, co koresponduje z muzycznymi trendami ostatnich lat, okazuje się niezwykle pożyteczna w zmniejszaniu dystansu między Polską a resztą świata. Rzeczy, które dzieją się najnowszej płycie można roboczo podciągnąć pod hasło old school hip-hop revival i próbować łączyć z dokonaniami The Cool Kids, Kidz In the Hall czy Pac Div. Generalnie chodzi o to, by spojrzeć przed ukochane przez raperów lata 90., brzmieć jeszcze bardziej brudno, tak prosto jak można. I próbować odnaleźć zamordowaną przez branżę pasję, zwykłą radość nagrywania.

Reklama

Jest tylko jeden problem. Ile by nie deklarować miłości dla efektu reverb i perkusji brzmiących jak z Rolanda TR-808, mało kto wytrzyma z wczesnym LL Cool J'em, dyskografią Fat Boys itp. Cały ten staroszkolny zgiełk najlepiej szanować z oddali. Emade z Epromem zrobili, co mogli (ten drugi rozochocił się tak bardzo, że na sesję do środka płyty założył koszulkę z logo Atari). Panowie producenci raczej nawiązują niż odtwarzają. Współpraca z gitarzystą, basistą i klawiszowcem oraz spektakularne gramofonowe szarże umożliwiają szczególnie pieczołowite aranżacje, a zarazem ułatwiają rozwinięcie kompozycji, które mogłyby straszyć monotonią. A te i tak trochę straszą. Stąd zapewne odbicia w nieco innych kierunkach - ciepło i miękkość pulsacji prosto od Native Tongues, a do tego parę naprawdę dziwnych numerów.

Reggae'owo-dubowe "Tak to robimy" prezentuje się, jakby rejestrowano je w piwnicy za pomocą chałupniczych metod, a do tego zmienia Fisza z rapera w poetę. Absolutnie genialny kawałek! "Dziecko we mgle" łączy motyw pozytywki z dalekiego kraju z wojskową rytmiką. Skutek jest więcej niż dobry. Ale już naiwna elektronika, chórki, synth i pretensjonalna nawijka czynią z "1978" mały koszmarek, w dodatku z zupełnie innej bajki niż reszta "Zwierzęcia bez nogi".

Ten krążek niestety nie lepi się w całość. Eksperymenty, remiksy, tribute'y, utwory instrumentalne oraz "zwykłe" piosenki nie tylko średnio pasują do siebie, ale wręcz się gryzą pozostawiając odbiorcę z ręką w nocniku i bólem głowy. Jeżeli Fisz miał mieć do tego wszystkiego klucz, najwyraźniej zgubił go w natłoku zdarzeń. Wiem, że miało być w stylu Ad-rocka, MCA i Mike'a D, tyle że warszawiak nie ma do nowojorczyków startu. Może dlatego, że ich jest trzech, a on jeden i nijak nie może napędzić bitu dynamicznymi wymianami wersów. Podśpiewa refren, poprzechwala się, trochę politeruje, usypie górę z porównań i nawiązań sięgających od Petera Weira po Erlenda Loe, a słuchacz tonie w tym bla bla, ziewając okropnie.

6/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Fisz | Emade | korzeń | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy