Reklama

Popkiller Młode Wilki 8: Bez podkulonych ogonów [RECENZJA]

Płyta podsumowująca ósmą odsłonę inicjatywy branżowego portalu ma swoje wady, swoich wielkich nieobecnych, ale jeżeli chce się posłuchać tego, co się dzieje w polskim rapie, to da stosowny przekrój przez jego główny nurt, alternatywę i hardcore. Wciąż więcej tu do posłuchania niż do przełączania.

Płyta podsumowująca ósmą odsłonę inicjatywy branżowego portalu ma swoje wady, swoich wielkich nieobecnych, ale jeżeli chce się posłuchać tego,  co się dzieje w polskim rapie, to da stosowny przekrój przez jego główny nurt, alternatywę i hardcore. Wciąż więcej tu do posłuchania niż do przełączania.
Okładka składanki "Popkiller Młode Wilki 8" /

Akcja Popkiller Młode Wilki wyławia rapowe talenty, prezentuje je i skłania do współpracy. Jest dla rodzimej sceny jednym z najważniejszych wydarzeń roku. Oczywiście nie obywa się bez narzekań, bo uczestnicy nie zawsze są młodzi, a do tego coraz częściej odkrywa się już odkryte, ale redakcja ma tu pole do obrony - przecież w amerykańskim pierwowzorze magazynu XXL jest dokładnie tak samo. Poza tym naiwnością byłoby sądzić, że przy tej rynkowej pozycji polskiego rapu coś tu będzie charytatywnie. W grę co rusz wchodzi kłujący po oczach partner biznesowy, a w płytę podsumowującą zaangażowany jest polski Def Jam. Koniec końców, narzekający i tak typują uczestników, komentują wybory, sprawdzają utwory. Kręci się.

Reklama

Tym razem było trudno, bo wspólny numer poprzedniej edycji pozostawił niesmak. Okazał się niefortunnym zlepkiem podkładów, na którym skrajnie nieczytelne wokale pojawiały się na niewiele wnoszący moment. Wyciągnięto wnioski - w tym roku raperzy (i raperka, bo słusznie uhonorowano zaproszeniem Karę) mają dłuższe wejścia, a bit, choć urozmaicony aranżacyjnie, jest jeden. Uff. Zanim uderzył kawałek zbiorczy podzielono raperów na cztery grupy, potem stworzono z nich dwa zespoły, aż w końcu jeden front. Po wszystkim pojawiły się tracki indywidualne. To świetny pomysł, bo przez mnogość konfiguracji da się twórców lepiej poznać.

O ile nie znało się ich wcześniej - Chivas i Rip Scotty to nabytki Gugu, wytwórni Szpaka, Floral Bugs działa z powodzeniem u Słonia w Brain Dead Familii, Szymi Szyms u Quebonafide w QueQuality, Kara u DJ-a Decksa i Remika w StoproRapie, Feno u Deysa w Hashashins, Janusz Walczuk u Solara i Białasa w SBM Labelu, Gverilla u Taco Hemingwaya i PRO8L3Mu. Do tego dochodzi Hodak i Berson - dwóch graczy polskiego Def Jamu. Mnóstwo potężnych protektorów, wyświetlenia pod numerami idące w setki tysięcy, a nawet miliony. Wolnym strzelcem jest właściwie tylko Cukier, wypatrzony tam, gdzie trzy edycje temu Anatom - na scenie chrześcijańskiej. I w odróżnieniu od niego będący wyborem zupełnie niezrozumiałym.

To już czas najwyższy, by przestać tłumaczyć i budować kontekst, a zacząć recenzować. I to od dania głównego, bo "Gdy zapada zmrok" jest świetną wizytówką akcji. Miękki podwójny rym Hodaka i autotune'owy zaśpiew Walczuka równoważą podwórkowe nieokrzesanie Kary, Bersona i Szymiego Szymsa. Najbardziej alternatywna trójka, a więc Feno, Gverilla i Chivas są odpowiednio ekscentryczni w przekazie i wizerunku.

Umyka dzięki temu np. fakt, że Rip Scotty jest graczem nijakim, taką wypadkową styli Otsochodzi, Young Igiego i Okiego, że mógłby z biegu dołączać na czwartego do OIO. Bez jego refrenu nie ma numeru. Chris Charson jest zaś na tyle dobrym producentem, by jego pięć i pół minuty na zaoceanicznym rytmie w ogóle nie nudziło. Do tego kawałka się wraca, bezpiecznie można sytuować go w gronie dotychczasowych singli roku.

W podgrupach jest już gorzej, choć wciąż nie brak udanych rzeczy. Taką bez wątpienia jest "6 głów" na podkładzie niezawodnego Magiery, które kradnie Floral Bugs, wchodzący chrapliwym głosem z trudnym do zapomnienia (próbowałem) wersem "Mięsko wokół palca owijam kapuchą i dlatego mówię do niej gołąbeczku" i dorzucający do tego jeszcze piskliwy adlib.

Ciepło na sercu, słodko i sentymentalnie robi się od "Pierwszego razu" Walczuka, Szymsa i Hodaka - nie tylko wszyscy komfortowo czują się wspominając, ale drugi z panów ma okazję pokazać pogodniejsze oblicze. "Interpol" z muzyką YoshiMitsu808 ma drive, energię bliższą punka niż hip hopu, co Chivas potrafi wykorzystać. I fajnie, bo w "Daj mi czas" jest dla mnie niepotrzebny, obok numeru. Cała piosenka stanowi zresztą niezborny, kiczowaty pastisz wakacyjnego hitu. Równym rozczarowaniem są tylko "Recepty" Kary, Cukra i Feno, gdzie każdy sili się na mnogość styli, zaś bit wydaje się nie pasować absolutnie nikomu.

Zostają występy solowe. Floral Bugs rozpędza się do prędkości niedostępnych tu dla wielu i nie dość, że pozostaje komunikatywny, to przystankiem jest dobry refren, a metą skrecz DJ-a Soiny. I to wszystko na pięknie niosącym bicie. Brawo. Hodak daje stonowany, śpiewny stoner rap dla sierot po Kubanie. To sama przyjemność. Berson przerzuca drillowy gnój, drąży metodycznie i nieustępliwie niczym tarcza w tunelu metra. To sama nieprzyjemność, ale dobre. Szymi Szyms przypomina występ Pazdana na pamiętnym Euro - bez większego polotu, za to równy, agresywny, pewny. Jak to mówią - piłka może przejść, zawodnik nie przejdzie.

Rip Scotty, Feno, Chivas? To nie utwory, to brzmi jak promomiksy płyt. Z tych, którzy postawili na upychanie pomysłów i przeładowanie, z tarczą wraca właściwie tylko Gverillla - swoje robią jego umiejętności wykonawcze, frapujące, oryginalne perkusje (zapamiętajcie Squidbits), porządny miks.

Nie wiem co podkusiło Karę, może to stary numer, bo rzeczywiście jest jak "Karabin" - strzela seriami, mało celnie, podkład jej nie pomaga. Cukier dobrze się sam produkuje i przy okazji sam demaskuje się. Po prostu brak mu jeszcze rapowego warsztatu, za wcześnie na udział. Z kolei Walczuk, mimo że ma dopisane przy tytule "freestyle", pokazuje co znaczy przemyślana stylówka i po prostu wie, co chce mówić i jak to robić.

Podsumowanie nie może być łatwe. Można by wypominać nieobecnych, bo Asthma, Sydoz, Sobel, Szczyl i Fukaj otwierają tu długą listę, tylko po co? To do niczego nie prowadzi, gust jest gust, nie wiadomo zresztą kto odmówił, kto nie mógł. Jeżeli założeniem była różnorodność, to tu się udało, w dodatku sczepiają się ze sobą bardzo różne, pozornie trudne do dopasowania elementy. Artystycznie - w subiektywnym odczuciu recenzenta - broni się ponad połowa kawałków, a to w dzisiejszych czasach niezły wynik. A możliwość nadrobienia za jednym razem sporej części zaległości w śledzeniu nadproduktywnej rapowej sceny? To prawie bezcenne.

Różni artyści "Popkiller Młode Wilki 8", Def Jam Recordings Poland

6/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Popkiller | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama