Reklama

Pamiętaj, gdzie twoje ko(rn)rzenie

Korn "III - Remember Who You Are", Roadrunner

Gwiazda Korna w ostatnich latach zdecydowanie przygasła. Aby ratować sytuację, zespół zwrócił się do Rossa Robinsona, producenta ich pierwszych płyt. Dzięki niemu Korn odnalazł swą tożsamość i nagrał kapitalny album.

Można się zżymać, że ekipa Jonathana Davisa dokonała koniunkturalnego powrotu do połowy lat 90., kiedy Korn stał na czele nadciągającej numetalowej zawieruchy. Po tej gatunkowej hybrydzie zostały tylko zgliszcza i mgliste wspomnienia kilku koszmarnych kapel, ale Korn miał w sobie to coś, co nie pozwalało nigdy wątpić w ich magnetyczną siłę.

Reklama

Na ostatnich, eksperymentalnych płytach (ze wskazaniem na niezatytułowany album z 2007 roku) niezwykle rozrzedzili swoją energię, brzmieli jak zbieranina naprawdę zmęczonych sobą facetów. Tym razem jest inaczej. Nie wiem, jakimi zdolnościami motywacyjnymi wykazał się Robinson, ale Korn od lat nie grał tak energetycznie, z taką pasją i determinacją. Okazuje się, że z dobrze znanych i zgranych schematów, budujących brzmienie Korna, można jeszcze ulepić naprawdę przekonującą płytę.

Składniki są niby te same: dudniący bas Fieldy'ego, który brzmi jakby struny zwisały tuż nad podłogą, histeryczny, umęczony, ale i uderzający wściekłością głos Davisa i wypełniające tło, intrygujące partie gitar Jamesa "Munky" Schaffera. I co niezwykle ważne - Korn znów ma perkusistę z prawdziwego zdarzenia. Na poprzednich płytach grali sesyjni zawodnicy, tym razem Ray Luzier zintegrował zespół, współtworząc rytmiczny monolit. Nowy człowiek w Kornie wizualnie pasuje do nich, jak góralski sweter do temperatur, które mamy obecnie za oknami, ale pod względem umiejętności - to prawdziwy dynamit. Wciska się niemal w każdy fragment utworu niebanalnym przejściem, akcentami, bardzo kreatywnie wykorzystując możliwości swojego zestawu. Nic dziwnego, że dysponując taką siłą ognia na tyłach Korn oparł struktury swoich nowych kompozycji na grze sekcji rytmicznej.

W większości przypadków są to numery ostentacyjnie nieprzystępne, wwiercające się w głowę dopiero po kilku uważnych przesłuchaniach. Na palcach jednej ręki można policzyć momenty, w których Korn brzmi jak na pogromcę list Billboardu przystało, a to przecież miało miejsce w czasach "Follow The Leader" czy "Issues". Są to singlowy, klasycznie Kornowy "Oildale", "Fear Is The Place To Live", może jeszcze "Let The Guilt Go". Chociaż żaden z nich nie jest bynajmniej hiciorem na miarę "Got The Life". Mi to jednak nie przeszkadza, ponieważ moc emanująca z tego krążka jest zniewalająca. Imponować mogą także różne formalne wywijasy, pokręcona rytmika i kwaśne odjazdy, które Korn serwuje ochoczo i w dużych ilościach, żeby wspomnieć "Lead The Parade" z marszowym wstępem i niemal chilloutowym środkiem czy pokombinowane konstrukcyjnie "Are You Ready To Live" czy "Holding All These Lies".

Utworów w wersji podstawowej "III - Remember Who You Are", nie licząc intro, jest zaledwie 10. Nie mam jednak wątpliwości, że to zestaw najlepszych 10 utworów Korna od... 10 lat.

8/10

Zobacz teledysk do singla "Oildale (Leave Me Alone)"!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Korn | The Who | YOU | twoje | Who You Are
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy