Reklama

Niezły trójkącik

Paristetris "Paristetris", Lado ABC

Supergrupa to dosyć enigmatyczne pojęcie, ale w przypadku Paristetris jak najbardziej uzasadnione.

Formację tworzy dwóch muzyków, których przedstawiać nie trzeba. Pianista Marcin Masecki i perkusista Macio Moretti wywodzą się wprawdzie z różnych środowisk - jeden z akademii, drugi od zawsze robi w undergroundzie, ale mieli okazję współpracować m.in. w improwizowanym składzie zbierającym się w warszawskiej Klubokawiarni na Chłodnej 25.

Skład Paristetris uzupełnia żona Maseckiego, Candelaria Saenz Valiente. Argentynka - jak wynika z jej biografii - jest osobą bardzo aktywną, co przejawia na wiele sposobów, od pisania opowiadań aż po... działalność detektywistyczną. Valiente również występowała z Maseckim, a charyzmy i zmysłowej barwy głosu na pewno nie można jej odmówić.

Reklama

Pomysłem na płytę tego egzotycznego tria wydaje się być radykalne zderzenie dwóch estetyk - wyobrażenia o "ambitnej" muzyce pop sprzed mniej więcej pięciu dekad (Paris - operetka, poezja śpiewana, wokalny jazz, blues) ze współczesnymi undergroundowymi nurtami (Tetris reprezentują więc: gitarowy noise, yass, 8-bitowa elektronika, delikatna "emotronika").

Otwierający płytę "BBQ" uderza z początku w barowo-sentymentalny ton, ale muzycy cały czas coś psują - to proponują przedziwny kakofoniczny motyw, to Valiente celuje w wysokie rejestry, to wesołość wprowadza swojska mandolina i pijackie, rozhuśtane outro. Instrumentalne "Surf Rock My Ass" to punk-yass, które mógłbym wyobrazić sobie w repertuarze takich formacji jak Baaba czy Pink Freud.

"Electrodomestics" to - jak sama nazwa wskazuje - kolejna kameralna, zgrabna kompozycja, bardziej muzyczna anegdota, niż utwór na serio (tytuł piosenki to także nazwa instrumentu, który obsługuje wokalistka). Nazwę projektu, Paristetris, tłumaczy pieśń "Zissou", w którym słyszymy motyw rodem z konsoli gier 8-bitowych (znajome melodyjki pojawiają się też w kawałku "Tetris"). Pierwszy człon nazwy zespołu reprezentują natomiast ballady na wokal i pianino, na czele z coverem "Blue Velvet", "Golem" i piosenką "Paris". Najbardziej zaskakujący punkt repertuaru grupy to jednak "Black Sheep". Leniwa ballada, przełamana fantastycznym noise'owym motywem á la Sonic Youth z połowy lat 80. Wokalny performance Valiente w tym kawałku przekonuje, że artystka nie słuchała w życiu jedynie Bille Holiday, Edith Piaf lub Antony'ego Hegarty'ego, ale nieobca jest jej też twórczość takich pań jak Kim Gordon czy Lydia Lunch.

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama