Reklama

New Model Army "From Here": Ducha nie gaście [RECENZJA]

Ile znacie kapel, które grają czterdzieści lat i nie mają na koncie nawet jednej złej płyty? A ile takich, co w 40. roku istnienia nagrywają najlepszą może płytę od lat 31? No, właśnie...

Ile znacie kapel, które grają czterdzieści lat i nie mają na koncie nawet jednej złej płyty? A ile takich, co w 40. roku istnienia nagrywają najlepszą może płytę od lat 31? No, właśnie...
Okładka płyty "From Here" New Model Army /

Na barykadę z napisem "Wolność" w muzyce wychodziły nieprzeliczone rzesze artystów. Nierzadko jednak, kiedy jeszcze czarne anarchistyczne flagi dumnie powiewały nad ich głowami, wolną ręką cichcem napychali sobie kielnie swoim prywatnym funduszem emerytalnym skapującym z tłustego, targniętego podagrą palucha bonza z jakiejś wytwórni nagraniowej. Punkole przeistaczali się w nowofalowych członków brokatowej socjety, reggae'owcy w prezesów szariackich sekt, a psychodeliczni wywrotowcy w outsourcerów cyklicznych rocznicowych urzędowych celebracji.

Reklama

Tymczasem Justin Sullivan i spółka, jak siedzieli gołą du*ą na ziemi wokół tego swojego ogniska, tak siedzą. A że współczesny im świat od lat wytyka ich palcami i wyzywa od podstarzałych posiwiałych kudoszczurów, to tym gorzej dla tego świata. Oni wiedzą, że mają rację. Duch w nich silny. Więc i wy ducha nie gaście.

Takie podejście poraża oczywiście naiwnością. Szczególnie w epoce, kiedy info, że płonie połowa Amazonii trenduje gdzieś w okolicach nowego śmiesznego kota i instagramerki, której niezbyt szczęśliwie omsknęła się nogawka albo stanik. Ale w tych okolicznościach tym bardziej jest to naiwność szlachetna. Bezkompromisowa, czysta, dziecięca wręcz, niebezpiecznie tańcząca na cienkiej linii, za którą rozciąga się kraina infantylizmu, ale od czterdziestu lat ani razu tej linii nie przekraczająca.

"From Here" różni się od doskonałych i świetnie przez krytyków przyjętych: "Wilka", "Wina" i "Zimy" tym może, że mniej tu plemiennej rytmiki, a więcej przestrzeni. Przestrzeni pochmurnego nieba zwiastującego zbliżającą się bitwę, które (tak sobie imaginuję) nie pozwala by ni jeden sowizdrzalski promyk słońca dobiegł na norweską wyspę Giske, gdzie New Model Army cyzelowali swoją nówkę. I jak w numerze "Conversation", gdzie Sullivan odmalowuje rozmowę pomiędzy niedoszłym topielcem, a mewami, "From Here" dumnie stojąc w doomowym wręcz pod względem nastroju entourage'u, jednocześnie urzeka folkrockową lekkością (kontradykcja to, jak się okazuje, pozorna) i absolutnie powalającą przebojowością.

Taką, jakiej nie sięgnęli być może od czasu mojego ulubionego albumu, czyli "Thunder & Consolation (1989). Pozostają też absolutnymi mistrzami crescendo - co drugi numer, z ośmiominutowym tytułowym gigantem na czele - to po prostu podręcznik budowania napięcia i umiejętnego rozkładania akcentów w piosence rockowej. Inna rzecz, że ów numer tytułowy, a właściwie jego końcówka zacina tak, że nie powstydziliby się go Amebix ani wczesne Swans.

Sullivan żartował sobie kiedyś, że wstawił sobie zęby, bo inaczej nie udałoby się im zorganizować żadnej trasy w USA. Z zębami jak obecnie, czy bez zębów jak kiedyś, mimo upływu lat pozostaje też jednym z najmocniejszych wokalistów brytyjskiego post-punka i jego pochodnych. Pal licho świetną barwę, ale jak ten facet opowiada swoje historie! Waits, Springsteen i Patti Smith, na których Sullivan powołuje się jako na inspiracje niezmiennie mogą być dumni.

Miło wiedzieć, że pewne rzeczy się nie zmieniają. Że owcza wełna nadal jest ciepła, ziemniak z ogniska smakuje lepiej niż carpaccio w trzygwiazdkowym Michelinie, a jak się walczy o swoje ideały, to choćby cały świat nas skopał po nerkach przynajmniej nie trzeba pluć w ryj swojemu odbiciu w lustrze. We współczesnym fake-newsowym świecie to nauka wcale nie błahsza, niż w głębinach thatcheryzmu, z którego New Model Army startowali.

Szkoda najwyżej, że New Model Army, nawet jeśli mają w naszym kraju oddaną rzeszę psychofanów (szczęśliwie mniej zadętą i agresywną niż na przykład psychofani Toola) wciąż są mniej znani i popularni, niż na to zasługują. Bierzcie więc i pijcie z tego wszyscy, bo niedługo może się okazać, że takie okazy, jak Justin Sullivan będą do podziwiania tylko w muzeach. Obok Wielkiej Karty Swobód, XIII poprawki do amerykańskiej konstytucji i popiersia Terencjusza.

New Model Army "From Here", Mystic Production

8/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: New Model Army | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy