Reklama

Monika Borzym "Monika Borzym śpiewa stare piosenki": Choć z lamusa, to porusza [RECENZJA]

Gdy dwójka kształconych, doświadczonych muzyków sięga bardzo głęboko po uznany repertuar, to można się spodziewać, że będzie w tym emocji tyle, co kot napłakał. No to nie tym razem. Chyba że mówimy o niezwykle rzewnym sierściuchu.

Gdy dwójka kształconych, doświadczonych muzyków sięga bardzo głęboko po uznany repertuar, to można się spodziewać, że będzie w tym emocji tyle, co kot napłakał. No to nie tym razem. Chyba że mówimy o niezwykle rzewnym sierściuchu.
Minimalistyczna okładka płyty "Monika Borzym śpiewa stare piosenki" /

Monika Borzym jako interpretatorka? Szczerze mówiąc, nic nowego. Zaczynała niespełna dekadę temu od wyśpiewywania z powodzeniem m.in. Amy Winehouse, Estelle, Bjork i Eryki Badu. Potem były całe albumy skupione na twórczości Joni Mitchell i Radiohead. W międzyczasie, choć już na mniejszą skalę, np. Grzegorz Wasowski.

Monika Borzym z pianistą? Znowu żadne zaskoczenie. To jej instrument, klasa fortepianu pojawia się w CV dwukrotnie. Z takim akompaniamentem musi czuć się swobodnie. Kto jednak szuka stagnacji i nudy na nagranej z Krzysztofem Dysem, tak mało seksownie, że aż przekornie nazwanej płycie "Monika Borzym śpiewa stare piosenki", ten się rozczaruje. No dobra, trochę tego jest, ale tylko troszeczkę.

Reklama

Jeżeli cofamy się przed wojnę, a tak właśnie jest w tym przypadku, to nie ma cudów, ubrudzimy się od tych poczernionych melancholią piosenek. Ta płyta zerka znad czarnej woalki, uwalona jest popiołem z cygaretki i zostawia ślady szminki. Trudno nie mieć wrażenia, że przed 39 r. kochano bardziej, zdradzano boleśniej, flirtowano namiętniej. Żądza paliła do gołej ziemi, cierpiano do dni ostatnich. Mężczyźni byli dwustuprocentowi, a kobiety trzystuprocentowe. To płynie z tekstów Hemara i Tuwima, ale też z kompozycji Warsa bądź Petersburskiego.

Nie ma jednak poczucia tego grzebania w szpargałach na pchlim targu, przelatywania nieobecnym wzrokiem po pozycjach z antykwariatu. Nie słuchamy poczciwych ramot. Muzyka jest żywa, rezonuje emocjonalnie, teksty podbarwione głosem Borzym grają w człowieku na czułych strunach. Artystka nie jest tu dziewczyną po wokalistyce jazzowej, a kobietą z doświadczeniem większym niż jej to 30 lat pozwalałoby domniemywać, adorowaną i porzucaną, świadomą potrzeb duszy i ciała.

Niczego nie chce wykrzyczeć, ale też nie mota, nie wikła się w ozdobniki. Gdy śpiewa "Kocham cię" w utworze pod tym tytułem, jednym z najlepszych na płycie, to chce się odpowiedzieć  "Ja ciebie też", bo waga jej słów wydaje się wręcz namacalna. Rozwleczony wokal w "Bezsennej nocy" pokazuje, że Monice zdarzało się nocy nie przespać, idealnie oddaje to poczucie, gdy wyśpiewuje godziny coraz ciszej. A muzyka chmurzy się wraz z jej myślami. Z drugiej strony dostajemy "Może tak, może nie", gdzie jest już miejsce na filuterność, dwuznaczność, kwintesencja kobiecości z tych filmów z Gablem i Bogartem.

Głos Borzym, porównywany np. do Nory Jones, chwalony za barwę, łagodność czy soulowy pierwiastek, zawsze jest adekwatny, więc oczywiście rozumie się z fortepianem Dysa, swoją drogą doktora sztuk muzycznych. To więcej niż zrozumienie i profesjonalizm, bowiem lubią się, tańczą ze sobą, nie nadeptując się nawzajem, nie ma konfliktu o to, kto w tym tańcu prowadzi, wręcz przewidują swoje ruchy.

Partie artystycznego partnera wokalistki potrafią być nabrzmiałe, bardzo intensywne - w "Warszawo, moja Warszawo" ma się wrażenie, że nabuzowany muzyk zaraz podejdzie do konkursu chopinowskiego i rozszarpie jury na strzępy. Ale może właśnie dlatego ta muzyka jest żywa? Zwłaszcza że Dys umie grać bardziej nastrojowo, o czym przekonuje np. "Pokoik na Hożej". Chętniej jednak akordami uderza, gdy zaś burza dźwięków się zbierze, no to nie ma litości. To jednak jazz, u swojego zarania, niemniej jazz.

Ostateczna ocena "Starych piosenek" waha się zależnie od optyki i ilości powtórzeń. Im ich więcej, tym wrażenie, że płyta się zlewa wynikiem jej niedostatecznego zróżnicowania jest mniejsze. Owszem, przydałoby się więcej ożywienia, które na koniec wnosi "Płyta z zadrą w sercu", śpiewane w sposób kojarzący się z Ewą Bem. Jasne, po "Takim ciele", współczesnym, ale na szczęście napisanym dość zręcznie, by wytrzymać konfrontację z klasykami, pojawia się pytanie, czy nieco szersze instrumentarium nie byłoby pożądane.

Finalnie dochodzę jednak do wniosku, że krążek jest przemyślany, imponująco spójny, mówi jednym głosem muzyczno-tekstowym nie przypominając składanki, którą przecież jest. Mniejsza o niepodważalną jakość wykonawczą, cały czas z tą płytą można coś przeżyć. Najlepiej nieszczęśliwą miłość, acz w żadnym razie państwu tego nie życzę.

Monika Borzym "Monika Borzym śpiewa stare piosenki", Borzym Music Polska

8/10


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Monika Borzym | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy