Reklama

Miłosny list od Beatlesa

Paul McCartney "Kisses On The Bottom", Universal

Kolejna odsłona starcia weteranów z klasyką piosenki z sensem. Uroczo staromodne.

"Kisses On The Bottom" to miłosny list sir Paula w stylu vintage, pisany eleganckim piórem. Muzyczny hołd dla czasów, gdy na topie były analogowe mikrofony, czarno-białe zdjęcia, gdy zakochani obrywali płatki kwiatków, wyliczając "kocha, lubi, szanuje, nie chce, nie dba, żartuje".

Na pewno rację ma McCartney, który zaznacza, że to album do słuchania po pracy w domu, z kieliszkiem wina czy filiżanką herbaty w dłoni. Jeśli wrzucicie "Kisses On The Bottom" na swojego iPoda, możecie nawet nie zauważyć, kiedy upłynie te 50 minut z 14 piosenkami.

Reklama

Paul McCartney ograniczył się tylko do śpiewania, jedynie w "Get Yourself Another Fool" i "The Inch Worm" sięgnął po gitarę akustyczną. Dzięki temu większe pole do popisu miał zespół Diany Krall. Choć pianistka raczej chowała się na drugim planie, to jednak oszczędne aranżacje są znakomite - pełne pasji, gdzie trzeba wycofane ("My Valentine", "Home (When Shadows Fall)", "More I Cannot Wish You"), innym razem radośnie swingujące ("I'm Gonna Sit Right Down And Write Myself A Letter"), z dodatkiem skrzypiec czy trąbki i frywolnego pogwizdywania ("It's Only A Paper Moon", "My Very Good Friend The Milkman").

Swoje dołożyli uznani goście: Eric Clapton w "My Valentine" (klimat nieco przypomina duet Claptona i Stinga z "It's Probably Me") i "Get Yourself Another Fool" oraz Stevie Wonder (jego harmonijka ustna jest jedynym elementem zapadającym w pamięć z "Only Our Hearts").

Wspomniane "My Valentine" i "Only Our Hearts" to jedyne autorskie numery Beatlesa, który sięgnął po utwory swojego dzieciństwa, słuchane przez jego rodziców, spopularyzowane przez amerykańskich klasyków piosenki: Deana Martina, Binga Crosby'ego, Ellę Fitzgerald, Franka Sinatrę, Ettę James. McCartney kłania się im w pas, bynajmniej nie aspirując do tego, by stawiać go w jednym rzędzie z tymi gigantami, choć jego dokonania przecież do tego w pełni uprawniają.

"Będę kochał ją nad życie / Nie pozwolę choćby na dzień / Bez wspomnienia powodów dlaczego / Sprawia, że jestem pewien, że umiem latać" - temu miłosnemu wyznaniu w "My Valentine" towarzyszy romantyczna historia o powstaniu tego utworu. Niemal 70-letni McCartney napisał piosenkę w walentynki w marokańskim hotelu, gdzie zatańczył swój pierwszy taniec z ówczesną narzeczoną, a obecnie żoną Nancy Shevell. Ma swój urok - jak wpis z pamiętnika zakochanego sztubaka.

7/10

Warto posłuchać: "My Valentine", "My Very Good Friend The Milkman", "Bye Bye Blackbird"

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Paula | Paul McCartney | recenzja | Diana Krall | Eric Clapton | Stevie Wonder
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy