Reklama

Miłe słabego początki

Jay-Z "Blueprint 3", Warner

Na nowym albumie nowojorczyk Jay-Z tytułuje się nowym Sinatrą. Trudno o bardziej nietrafione określenie. Po co pan właściwie powrócił panie Carter?

Kiedy usłyszałem singlowe "D.O.A. (Death Of Autotune)", chciałem ugryźć się w język, a następnie bić w piersi. Przytakiwałem bowiem całemu temu gadaniu, że Jay-Z powinien odwiesić mikrofon po "Black Album" i odejść w pełni chwały. Tymczasem to bezbłędny numer, w którym artysta fantastycznie wykorzystuje partie gitary elektrycznej i klarnetu oraz podsuwa kilka błyskotliwych linijek do zapamiętania. Na przykład tę: "W moim rapowaniu nie ma melodii / to gówno powinno skłonić czarnuchów do popełniania zbrodni". Albo: "Wy czarnuchy za dużo śpiewacie, wracajcie do rapu / za bardzo T-Paina przypominacie". Trudno o trzeźwiejszą diagnozę współczesnego hip-hopu. Dobrze, że wrócił jeden z mistrzów i obwieścił koniec ery dzwonków do telefonów, które udają piosenki.

Reklama

Kiedy do "D.O.A" doszło pięknie niedzisiejsze, świetnie swingujące "Thank You", z morderczym wersami typu "Chciałem zabić kilku raperów, ale sami to sobie zrobili / Chciałem wykorzystać swoje flow, ale im wystarczyły własne wyniki sprzedaży", zapowiadał się kolejny klasyk. Niestety, miłe słabego początki.

Im dalej w "Blueprint 3", tym bardziej rzewny i nieciekawy się staje.

Przesadnie piosenkowe, słodziutkie "Run This Town" razi apatycznie wyjęczanym przez Rihannę refrenem. Sentymentalne, pompatyczne "Empire State of Mind" to najlepszy dowód na to, że nie tylko z Jay'em, ale też z Alicią Keys stało się coś niedobrego. O ile "Star Is Born" gospodarz płyty jest w stanie wyrwać ze świata lukru i karmelu swym błyskotliwym podsumowaniem dokonań konkurencji, to już "Young Forever", cover koszmarnej piosenki Alphaville, jest nie do obrony. Raperzy z Europy biorą się co prawda za takie ckliwe gnioty i dzięki brawurze oraz ciekawym pomysłom jakimś cudem wychodzą z tego obronną ręką, ale Shawn Carter poszedł tu na dno.

Bo nie jest już niezawodny. Słychać to po zrobionym przez Kanye Westa (głównego producenta płyty) "Hate", gdzie rap traci całą swoją lekkość, przestaje płynąć i zostajemy skazani na nużącą po dwudziestu sekundach, repetytywną, minimalistyczną kompozycję. Podobne zarzuty da się skierować w stronę "On to the Next One", gdzie Swizz Beats bierze na warsztat "D.A.N.C.E" Justice. Eksperymenty z electro nie wszystkim wychodzą na zdrowie. Przy okazji trzeciej części "Blueprint" udał się właściwie tylko jeden - szybkie, efektowne "Off That". Można go posłuchać, ale nie jest bynajmniej żadną "przyszłością" jak chciałby Jay. To w najlepszym wypadku teraźniejszość. I tak nieźle, skoro pełne dęciaków, rozlazłe "So Ambitious" i "Real As It Gets" brzmią jak odrzuty z przeszłości.

Jako, że już druga część "Blueprint" była niepotrzebna, nie ma sensu powtarzać tego w wypadku trzeciej. To po prostu jedna z tych płyt, z której można wyjąć trzy kawałki na jakąś okazjonalną składankę z największymi hitami. O całości można spokojnie zapomnieć.

4/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: JAY-Z | mil | Milow | Shawn Carter
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy