Reklama

Metronom trojański

Metronomy "Nights Out", Warner

Panowie z Metronomy mają warstwy, zupełnie jak ogry. Poza tym, w odróżnieniu od ogrów, wgniotą nas w ziemię. Wreszcie doczekaliśmy się w Polsce wydania jednej z lepszych elektronicznych płyt 2008 roku.

Na przykładzie Metronomy można by wyjaśnić zmiany zachodzące w muzyce w ostatnich latach. Debiutanckie "Pip Paine" już było wizjonerskie, ale jeszcze bardzo niespójne. Na inspirowanym filmami SF "Nights Out" dochodzą wokale i świadomość tego, że jak by się Joseph Mount nie starał, i ile zwariowanych koncepcji nie wypróbował, i tak skończy się blisko popu. Co to oznacza? Że kariera przez duże K jest o krok.

Reklama

Wyobrażam sobie nawet sytuację, w której jakiś młody człowiek za pomocą "Nights Out" próbuje wytłumaczyć co nieco rodzicom. Najpierw ojcu: "Tato, zostaw na chwilę to Dire Straits i chodź. Pamiętasz jak puszczałeś mi Kraftwerk i Franka Zappę? No więc ten Brytyjczyk stara się zrobić coś, co połączyłoby tak różne pomysły na brzmienie. Wyobraź sobie, że zaczynał od komputera, który tobie byłoby wstyd wystawić na internetowej licytacji. O, słyszysz ten syntezator, jakby z lat 80.? Tak, masz rację, jak na imprezie robotów, bo electro wciąż jest modne! A te bezczelne, grane od niechcenia, zniekształcone partie gitar? Tak teraz rzępoli 50 zespołów na Wyspach!"

Potem matce: "Mamo, posłuchaj. Zawsze lubiłaś disco i pewno nie wiesz, że wróciło do łask. Ten rytm, nóżka sama tupie, nie? No widzisz, od razu czemu przed rokiem zaprosili ich do Polski na taki duży festiwal. A ten gość śpiewa w manierze tych dwóch przystojnych Davidów: Bowiego i Byrne'a".

I jaka byłaby reakcja? Protekcjonalne klepnięcie w plecy i rzucona półgębkiem: "no, bardzo ładnie synu, ale to jest kocia muzyka!" Bo co tam przebojowe do bólu "Radio Ladio" czy "A Thing For Me" - Mount nie może usiedzieć spokojnie, jak przystało na gościa który zna na wyrywki większą część katalogu wytwórni Warp i wciąż wzdycha nad okładką "Road To Ruin" The Ramones. Melodie, nieraz miażdżące, prezentują się jakby artysta wychował się nie w Devon, ale jakiejś oderwanej od cywilizacji japońskiej wsi. Wokalizy bywają kuriozalne, partie klawiszy piskliwe, zupełnie znikąd pojawia się wtręt country, marszowy rytm do wtóru z akordeonem, dziwne dęciaki... Chciałoby się zaprotestować: To ze sobą nie gra! Ale jak nie gra, skoro gra niczym saksofon Lisy Simpson w szkolnej orkiestrze?

Metronomy mówią o sobie, że nie mieli by nic przeciwko roli konia trojańskiego w muzyce głównego nurtu. Tyle, że ów historyczny koń był stojącą w miejscu atrapą. A Joseph Mount z ekipą mkną do przodu. I dobrze, że póki co imprezowanie z Justice i CSS sprawia mu więcej frajdy, niż robienie remiksów Britney Spears i U2.

8/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Metronomy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama