Reklama

Me And That Man "New Man, New Songs, Same Shit, vol.1": Diabelskie galácticos [RECENZJA]

Nergal skompletował sobie Barcelonę czy tam inny Real Madryt. Z tym, że - jak wiadomo - same nazwiska nie grają. No, chyba, że mają co grać, to wtedy grają.

Nergal skompletował sobie Barcelonę czy tam inny Real Madryt. Z tym, że - jak wiadomo - same nazwiska nie grają. No, chyba, że mają co grać, to wtedy grają.
Nergal na okładce płyty "New Man, New Songs, Same Shit, vol.1" grupy Me And That Man /

Kto o Nergalu wie cokolwiek więcej, niż to, że czasem lubi podrzeć szkodliwą książkę, zapewne nie zdziwił się, kiedy trzy lata temu światło dzienne ujrzał debiut projektu Me and That Man. Raz, że horyzonty muzyczne Pana Behemotha sięgają daleko poza świat ekstremalnego metalu, dwa, że jedną próbę grania w bardziej bluesowym kierunku, zakończoną na wcześniejszym etapie Nergal za sobą już wtedy miał.

Album nagrany pospołu z Johnem Porterem okazał na tyle fajny i został na tyle ciepło przyjęty, że Darski postanowił pójść za ciosem, spełniając przy okazji swój mokry sen zagrania z większością ludzi, których kocha, lubi i szanuje. No i mamy oto "New Songs, Same Shit" gdzie spotyka się cała banda luminarzy muzyki spod takiego znaku, że wasze babcie się w grobach przewracają, a jeśli żyją, to z każdą minutą tej płyty życie owo się skraca.

Reklama

Bo lista płac na "New Songs, Same Shit" to istne diabelskie galácticos. Zaczynając od panów z aż dwóch (sic!) formacji Shinig, to jest tej norweskiej blackjazzowej (w "Run with the Devil") i tej szwedzkiej suicidal black metalowej (w "Confession"), przez Brenta Hindsa z Mastodona, Coreya Taylora (Slipknot), Johannę Sadonis (Lucifer), a na samym Ihsahnie (Emperor) kończąc.

Mnie w tym pstrokatym towarzystwie najbardziej z kolei cieszą: Sivert Høyem (Madrugada), Mat McNerney (Grave Pleasures, Hexvessel) oraz Jérôme Reuter (Rome). Ale - jak we wstępie - porzekadło muzyczno-sportowe brzmi: "nazwiska same nie grają". Jak jest w tym przypadku?

Formuła Me and That Man nie grzeszy finezją. Ale i nie musi. Od chwili, kiedy Robert Johnson na rozstaju dróg zaprzedał duszę diabłu przy wtórze piania koguta, owa formuła pozostaje niezmienna. I nawet jeśli nie są to rozstaje w delcie Mississipi, tylko gdzieś wzdłuż biegu Motławy, a kur jest niczym niewyróżniającą się czubatką polską, ten muzyczny przepis działa. Blues doprawiony negro spirituals i gothic americaną od kiedy wyszedł z Denver w końcówce lat dziewięćdziesiątych, cieszy się może i niszową, ale stabilnie rosnącą popularnością. Nie ma co nie zadziałać, prawda? Tylko trzeba mieć fajne piosenki.

A te - a owszem - są. Może nie wszystkie, ale jest czemu dać się porwać. Na przykład fantastycznemu "Burning Churches", które niesie cave'owsko-szantowa melodyka, a i McNerney frazuje tam po cave'owsku. Albo histerycznemu wręcz "By the River", gdzie Ihsahn dowozi takie wokale, że nawet znając projekt Peccatum, o Emperorze czy ihsahnowskich solówkach nie wspominając, ciężko się skleić, że on to on.

Świetne jest też bluegrassowe "Deep Down South" z Johanną Sadonis (jej occult-rockowy Lucifer dosłownie chwilę temu wydał trzecią, równie fajną co poprzednie, płytę - sprawdźcie). Wreszcie "Man on the Cross", brzmiące może nawet bardziej bardziej rome'owsko niż ostatnie nagrania Rome.

I nawet, jeśli są momenty słabsze - jak w numerach z panami ze Slipknota, Trivium czy Shining (NOR), to wszystko na "New Songs,  Same Shit" jest naprawdę wysmakowane, idealnie zgodne z założoną konwencją (konwencjami?) i - na dobrą sprawę - pozwala zaproszonym gościom i odskoczyć od stylistyki ich własnych produkcji, i jednocześnie na tyle zawłaszczyć sobie poszczególne numery, żeby słychać było, że to nie jakiś tani featuring czy nagrany za hajs tylny chórek, tylko coś, w co musieli wsadzić niemało własnego zapału, a nierzadko pewnie i dupogodzin. Czyli takich, że uczciwie siedzieli na dupsku i pracowali.

Jak Nergal połączył jedno z drugim - nie wiem. Wiem, że działa. Płyta, mimo że na papierze obarczona wszystkim, co mogło uczynić z niej taniochę i ordynarny skok na kasę, broni się praktycznie na każdym odcinku frontu. Szkoda tylko, że panuje koronawirus, bo po takim numerze jak "Męstwo", macherzy z pewnego dużego browaru pewnie wzięliby Nergala do tegorocznego "Męskiego grania".

Me and That Man "New Songs, Same Shit", Mystic

8/10

Sprawdź tekst utworu "Surrender" w serwisie Teksciory.pl!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Me And That Man | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy