Reklama

Margaret "Maggie Vision": Bez kompleksów [RECENZJA]

Margaret mówi o "Maggie Vision" jako swoim prawdziwym debiucie - pierwszym albumie, który oferuje w pełni to, co gra w sercu wokalistki. Nie jest co prawda tak odważnie i bezkompromisowo jak można było wywnioskować z informacji dawkowanych przed premierą płyty. Jednocześnie trudno teraz nie kibicować artystce.

Margaret mówi o "Maggie Vision" jako swoim prawdziwym debiucie - pierwszym albumie, który oferuje w pełni to, co gra w sercu wokalistki. Nie jest co prawda tak odważnie i bezkompromisowo jak można było wywnioskować z informacji dawkowanych przed premierą płyty. Jednocześnie trudno teraz nie kibicować artystce.
Margaret na okładce płyty "Maggie Vision" /

Dobra, włożę kij w mrowisko i postawię sprawę jasno: wbrew temu, co pewnie usłyszycie wielokrotnie, ta płyta to nie jest rap. Owszem, czerpie ona całymi garściami z hiphopowego brzmienia, szczególnie trapu, ale jednocześnie nazywanie ją rapową ma takie same podstawy jak nazywanie ostatnich solówek Beyonce rapem. Obie wokalistki potrafią rapować, chętnie to robią, ale ich podstawowym narzędziem ekspresji jest śpiew. Dużo lepszym określeniem byłby urban pop.

Przy czym jestem w stanie w pełni zrozumieć, dlaczego sama Margaret podkreśla na każdym kroku rapowe fundamenty krążka i unika słowa "pop" jak ognia. Niestety, lata miałkiej muzyki popularnej, jaka dominowała w naszym kraju, sprawiła, że jeżeli otrzyma się łatkę popowego artysty, to z automatu wkłada się go do szufladki produktu, którego traktowanie poważnie maleje z każdym kolejnym pojawieniem się w radioodbiornikach lub telewizji.

Reklama

Ewolucja Maggie dla uważnych obserwatorów była naprawdę płynna. Już wydana w połowie 2019 krótka EP-ka "Gaja Hornby" zwiastowała solidne zmiany. Singel "Układanki" z Young Igim pokazywał natomiast, że eksperymenty z trapowymi klimatami służą artystce. Przy czym w czasach dominacji tego typu brzmień na OLiS trudno mówić o jakimkolwiek pójściu naprzeciw trendów. Eksperymenty? Pójście pod prąd? Dajcie spokój. Nie ma tu tego za grosz.

Ale wiecie co? Mimo tego przydługiego wstępu, które można odczytać jako ogrom marudzenia, absolutnie mi to nie przeszkadza. Bo abstrahując już od nomenklatury, dostajemy kawał naprawdę porządnie wyprodukowanej mainstreamowej muzyki rozrywkowej, która jest zdecydowanie najlepszym do tej pory albumem od Margaret.

Za całość produkcji na płycie odpowiada KaCeZet - prywatnie partner życiowy Margaret - dobrze wyczuwający aktualne trendy. Posłuchacie tu chociażby próby przeniesienia nowoczesnych brzmień czerpiących z karaibskiej rytmiki w postaci afrotrapowych "Piniaty", "Nowego Plemienia" i "Roadstera". Nie można go nie pochwalić za "Pure Fun" ze świetnie wpasowującym się w track Young Igim: w zwrotkach w tym utworze bardzo subtelnie wybrzmiewają akordy wygrywane na rhodesach, które nadają całości bardzo przyjemnego, ciepłego brzmienia.

A już szczególnie należy bić brawa duetowi Margaret i KaCeZet za singlowy "Xanax". Mroczny, niemal drillowy bit trafia tu na intrygujący tekst, który pokazuje Margaret jako postać z krwi i kości: posiadającą obawy jak każdy, przeżywającą ataki paniki, zmagającą się z oczekiwaniami wobec siebie i innych.

O podobne klimaty zahaczają "Introwersje" z gościnnym udziałem STANISLAVVa, czyli Stanisława Ślęzaka znanego z "The Voice of Poland". To doskonały dowód na to, że kiedy Margaret skupia się na swoim wnętrzu, odsłania się, naprawdę chce się jej słuchać. Co prawda można mieć tu problem z samym gościnnym udziałem, który w pierwszej zwrotce faktycznie gra na odpowiedniej nucie, by w drugiej już ostro szarżować, wchodząc w irytującą egzaltację.

Świetnie wypada niemal punkowe "No Future" z retrofuturystycznym, nisko prowadzonym bitem wykorzystującym 8-bitowe dźwięki i chyba najmocniejszym wersem z całej płyty: "Moja Polska jest zmęczona rozkładaniem nóg". Nie można zapomnieć o featuringu Kukona, który kontynuuje konwencję narzuconą przez Meggie, wypluwając z siebie dwuwers "Moja Polska jest głodna i wraca naje...na/Moja Polska jest wolna i nie może najarać się".

W przebojowym "Sold Out" Margaret nie daje się zjeść Natalii Szroeder, która przecież swoją zwrotką stawia poprzeczkę naprawdę wysoko (te rapowane przyspieszenia!). To doskonały zwiastun nadchodzących ruchów autorki "Luster", która warsztatowo jest już kilkaset mil dalej w porównaniu do swojej debiutanckiej płyty.

Ale niestety, "Maggie Vision" to materiał miejscami bardzo nierówny. Cukierkowa maniera Margaret w "Reksiu" powoduje, że ma się wrażenie, iż wokalistka zbyt wyluzowała się przed wejściem do studia przy swojej holenderce. Dobrze, że później pojawia się Otsochodzi, który może nie ma nic ciekawego do powiedzenia, ale przynajmniej ma kawal porządnego flow.

Rozpoczynające krążek "Przebiśniegi" to prawdopodobnie ścisła czołówka najgorszych adlibów, które usłyszycie w swoim życiu. Podobnie zresztą jest z cutami w refrenie i makaronizmy, przy których schafter jest mistrzem wyczucia. A ponieważ to pierwszy utwór na płycie, może on zatrzymać część słuchaczy przed dalszym odsłuchem, zmuszając ich do zadania pytania: czy pozostałe piosenki będą równie niepoważne w swojej formie?

"Say No More" to zdecydowanie pozycja, która ma być pomostem między dawnymi dziełami Margaret, a tym, co ma do zaproponowania aktualnie. Niestety, pozorne rozleniwienie okazuje się ostatecznie po prostu brakiem pomysłu, a partia urboishawty'ego, mająca nawiązywać do mumble'ujących traperów pokroju Future'a, perfidnie wywala się na swoim niechlujstwie.

Chwaliłem do tej pory gości, ale są tu wyjątki: trudno pochwalić w "Roadsterze" jadącego na autopilocie Kiza. Jego ostatnie featuringi pokazują zresztą doskonale, jak można powiedzieć wiele, nie mając jednocześnie zupełnie nic do powiedzenia. Kara ujmuje surowością i pewnością siebie, ale trudno nie odnieść wrażenia, że gubi się na drillowo poskładanych bębnach, pod które nawija w "Antipopie".

Mimo tych wad, frajda, jaką przynosi "Maggie Vision" jest niewątpliwa. Owszem, niektóre z zapowiedzi płyty były na wyrost. Szczególnie te mówiące o albumie eksperymentalnym, ambitnym i porzucającym doszczętnie popowe emploi. Tekstowo to również nie jest pozycja, która atakuje na każdym kroku szczerością. Ale nie ma w tym nic złego: to kawał porządnej muzyki rozrywkowej, która od strony samych utworów nie udaje, że jest czymś więcej niż faktycznie jest. Do tego ma w sobie urzekającą swojskość, a jednocześnie produkcję na naprawdę światowym poziomie. Oby to był początek wspaniałej drogi, jaka czeka artystkę.  

Margaret "Maggie Vision", Sony Music

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Margaret | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy