Reklama

Marcin Sójka "Kilka prawd": Zmarnowany talent [RECENZJA]

Ta recenzja będzie zawierała znacznie więcej niż kilka prawd. Niestety, będą to prawdy brutalne. Nie mogę jednak nie być wściekłym, słuchając debiutu Marcina Sójki, a jednocześnie wiedząc, jaki ma kawał głosu i pamiętając, jak zdeklasował rywali w 9. edycji "The Voice of Poland".

Ta recenzja będzie zawierała znacznie więcej niż kilka prawd. Niestety, będą to prawdy brutalne. Nie mogę jednak nie być wściekłym, słuchając debiutu Marcina Sójki, a jednocześnie wiedząc, jaki ma kawał głosu i pamiętając, jak zdeklasował rywali w 9. edycji "The Voice of Poland".
Marcin Sójka na okładce płyty "Kilka prawd" /materiały prasowe

Sam sukces w talent show nie wystarczy i przekonaliśmy się o tym już wielokrotnie. Jednocześnie wydaje się, że ostatnio muzycy wypływający z programów telewizyjnych wykazują się coraz większą świadomością muzyczną, pozwalającą za pomocą twórczości odciąć się im grubą kreską od pierwszych kroków w karierze. Bo kto jeszcze pamięta, że Dawid Podsiadło wygrał 2. edycję "X Factora", a Brodka 3. edycję "Idola"?

Wniosek jest prosty: dobrze poprowadzona kariera to podstawa, aby zostać kimś więcej niż gwiazdą na jeden sezon. Marcin Sójka albo pozbawiony jest jeszcze tej świadomości, albo ma po prostu złych doradców. Niestety, peany na cześć wokalisty po zakończeniu "The Voice of Poland" okazują się zupełnie pozbawione podstaw. "Kilka prawd" to bowiem twór zbudowany w większości z utworów, które jeszcze kilka dobrych lat temu ze złośliwością określiłoby się mianem typowych polskich piosenek radiowych. To rzecz tak do bólu generyczna, że aż geriatryczna.

Reklama

Oczywiście Sójka wokalistą jest solidnym. Posłuchajcie "Z każdym nowym dniem" (sprawdź!) - muzyk wie, jak podkreślić emocje vibrato, a jak wpada w tony płaczliwe, nie budzi żenady, brzmiąc wręcz bardzo przekonująco. Najbardziej przyciąga jednak wtedy, gdy śpiewa neutralnie jak chociażby w zwrotkach do "Dalej" (sprawdź!). W "Płyń" (posłuchaj!) prezentuje głębszą, niemal szeptaną barwę, by później wybuchnąć, a w pewnym momencie zaskoczyć kreskówkowym falsetem, o który chętnie oskarżyłoby się Pawła Stasiaka z Papa Dance. Tak, może to początkowo brzmieć kuriozalnie, ale wprowadza pewnego rodzaju "baśniowy" klimat, który przyciąga.

To ten aspekt, który się broni. Co do "Płyń" zresztą - warstwa muzyczna, składająca się wyłącznie na post-rockowe gitary i grający akordy fortepian, też się broni. Z pozytywów można wyróżnić to, co dzieje się w "Na koniec": piosence posiadającej w sobie dość mocny pierwiastek bluesowy, zarówno od strony muzycznej, jak i wokalnej. Szkoda, że to wyjątki.

Marcin Sójka jest realizatorem dźwięku? Po takim "Lepiej" zupełnie tego nie słychać. Początek utrzymany w dubstepowej rytmice nagle przeobraża się w disco z funkującymi gitarami i ryjącym podłogę basem. Na papierze wygląda to naprawdę soczyście, prawda? To dlaczego utwór brzmi tak okrutnie płasko i nie ma żadnej mocy? Dlaczego jest pozbawiony jakiejkolwiek dynamiki, przestrzeni? Dlaczego wszystko gra na jednym planie? Z tego numeru można było wyciągnąć naprawdę wiele (może nawet najwięcej na całym albumie), a tak solidnie go - co tu będę krył - spieprzono.

Na dodatek mam wrażenie, że wokal jest tak wyciągnięty na przód, że często porusza się na granicy przesterowania. Przysłuchajcie się partiom wokalnym w takich piosenkach jak "Na koniec" czy "Jak lew". Nie słucha się tego przyjemnie, bo po prostu za takie rzeczy należy się nagana.

Singlowe "Dalej" i "Zaskakuj mnie" to bardzo bezpieczne, pozbawione inwencji piosenki, które brzmią jakby ktoś zasłuchał się w twórczości Sound'n'Grace i postanowił zrobić dokładnie to samo. Zresztą, większość płyty to okropna radiówka: uniesione refreny, miękkie podejście do kompozycji, byleby bez szaleństw. Aż dziwnie słucha się "Zanim" - rozpoczynającego album prostego, popowego utworu, mającego na celu ukazać, z jak wrażliwym artystą mamy do czynienia. Cóż, Sójka zupełnie się tu wykłada.

Słysząc taki dwuwers jak "Jak się w jesieni uczuć nauczyć praw?/Pachnący naftaliną stary nałożyć płaszcz" trudno nie wybuchnąć śmiechem - ewidentny kandydat do najbardziej pseudopoetyckiego bełkotu, jeżeli chodzi o rodzime teksty. Reszta płyty jest na szczęście pozbawiona tego dopieszczania metafor do granicy przesady.

Już zupełnie nie da się obronić warstwy lirycznej, gdy kilka razy przez całą płytę słyszę rym "wszystko/blisko"; gdy wokalista bez cienia zażenowania rzuca "Nie wierz we wszystko, co mówią o mnie wokół/To tylko są słowa, choć budzą twój niepokój"; gdy Sójka śpiewa luźno wiążący się ze sobą banał za banałem (chociażby w "Czasem") - tak jakby zazdrościł Andrzejowi Piasecznemu.

I wiecie, co jest najgorsze? Słuchając "Kilku prawd" wcale nie mam wrażenia, że słucham przemyślanej płyty, nad którą pracowano w pocie czoła. Brzmi to bardziej jak zgranie odcinka z programu "Jaka to melodia?", w którym ktoś wyskoczył z nieznanymi wcześniej utworami. Niby słuchasz, jak ktoś śpiewa i śpiewa naprawdę solidnie, ale z wielu powodów nie potrafisz nad tym mlaskać z zachwytu. Kolejny zmarnowany talent. Wielka szkoda.

Marcin Sójka "Kilka prawd", Universal Music Polska

2/10


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marcin Sójka | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy