Reklama

Lutnia pod napięciem

Speed Caravan "Kalashnik Love", Kartel Music

Koniec z muzyką świata postrzeganą jako zestaw finezyjnych kołysanek. Speed Caravan nie brzmi ani ciepło, ani organicznie. To debiut eklektyczny i wywrotowy, zbrojny w świetny warsztat oraz jeszcze lepsze pomysły.

Oud to szacowny, tradycyjny instrument strunowy, trwale wpisany w kulturę arabską i perską. Gdyby nie on, nigdy nie narodziłaby się lutnia. Marjanne Satrapi w znakomitym komiksie "Kurczak ze śliwkami" pokazała, że niewłaściwie brzmienie oud co wrażliwsze jednostki może doprowadzić do utraty chęci życia. Wiele osób na myśl o zelektryfikowaniu go wciąż oblewa zimny pot. A pomysł, by szarpać struny tego dzieła sztuki w sposób, w jaki rockandrollowcy postępują ze swoimi gitarami? To właściwie świętokradztwo! Na całe szczęście Mehdi Haddab takim gadaniem się nie przejmuje. Jest Hendriksem oud i motorem napędowym algiersko-francuskiej formacji Speed Caravan.

Reklama

Polacy znają Speed Caravan z kapitalnego występu na tegorocznym Open'erze, kiedy to o zupełnie nieprzyzwoitej godzinie zmienili grupę wycieńczonych maruderów w niezwykle żywo reagujących miłośników sonicznych eksperymentów. Teraz możemy wreszcie zapoznać się z ich debiutanckim krążkiem "Kalashnik Love".

Nie oszukujmy się, w studyjnych nagraniach zderzenie wirtuozerii muzyków progresywnych z iście punkowym temperamentem nie jest już tak odczuwalne, za to zdecydowanie mocniej daje znać o sobie elektronika. Słychać jednak, że ta karawana wędrowała przez wiele godzin improwizacji, znakomicie klejąc do siebie to, co pasować nie może. Tak więc Speed Caravan jest chyba jedynym bandem parającym się muzyką świata, a przy tym zdolnym zagrać zarówno "Galvanize" Chemical Brothers, jak i "Killing An Arab" The Cure. Równie dobrze, jeśli nie lepiej od oryginałów. Ale można też odbić piłeczkę i przedstawić zespół, jako electrorockowców, którzy idąc szlakiem Asian Dub Foundation zdołali zahaczyć o rap i rai z Maghrebu, kaukaskich mistrzów oud, pochylić się nad andaluzyjskimi doświadczeniami, zachwycić bałkańską melodią. To w głowie się nie mieści, a nogi nie mogą ustać w miejscu. Bo nie znajdziemy najmniejszych śladów cepeliady, tylko brzmienie egzotyczne, pełnokrwiste, niepokorne, transowe.

Trudno wyróżnić poszczególne nagrania. Paradoksalnie najsłabiej wypada nachalnie przebojowe "Dadi Lolo". "Kalashnik Love" jest materiałem na tyle dobrym, by nie musiał się człowiekowi narzucać. Wręcz nie wypada, by nęcił odbiorcę ludycznymi, nazbyt przyjaznymi radiu numerami.

8/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Love
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy