Reklama

Letnie nagrania z gorącej wyspy

Star Guard Muffin "Jamaican Trip", Lou & Rocked Boys

Reggae to muzyka, która źle znosi uproduktowienie. Jeżeli nie ma w niej ognia i ducha, robi się obrzydliwie nudna. Ale czy ktoś w ogóle wierzył, że wycieczka na Jamajkę zamieni Star Guard Muffin w Zion Train?

Kiedy Darek Malejonek był w Etiopii, wizyta ta odcisnęła swoje piętno na nagranej przez Maleo Reggae Rockers płycie "Addis Abeba", przełożyła się na energię tego bardzo fajnego materiału. Grupa Vavamuffin przywiozła z Afryki sporo inspiracji, którym dała ujście na kapitalnym "Mo' Better Rootz". Polsko-jamajski, wygrzany karaibskim słońcem projekt Rastasize mógł może sprzedać więcej egzemplarzy debiutanckiego "Day By Day", za to na gruncie artystycznym nie komercyjnym, okazał się już absolutnym sukcesem. Imponował brzmieniem, przekazem, wszystkim właściwie.

Reklama

Na tle poprzedników Star Guard Muffin wypada bardzo blado. Raptem pięć nowych piosenek wystarczy, by słuchacza zmęczyć. Zupełnie pozbawiona cech charakterystycznych formacja miała w zeszłym roku swoje pięć minut dzięki sukcesowi Kamila Bednarka w "Mam talent". Jako że wydawca chciał rozciągnąć podwójnie platynową passę, a na anonimowym zespole z Brzegu dość nagle poznał się zaradny aktywista reggae'owy Maken, wszystko mogło skończyć się szczęśliwie, pośród złotego piasku i siwego dymu. Po co panowie wyjechali tak daleko? Chyba tylko po dobrze wyglądającą na sesjach zdjęciowych opaleniznę i pocztówkę z Trenchtown.

Oczywiście "Jamaican Trip" brzmi lepiej od "Szanuj", jest płytą bardziej konsekwentnie zaaranżowaną i precyzyjniej zagraną. Tej miary krok ku jakości dało się wykonać w Polsce. Bo solówki na gitarze czy dęciaku, łzawe fortepiany na wejście i wyjście "Aniołów", nazbyt nachalne chórki mają w sobie tyle Karaibów, co dredy na głowie serialowego celebryty.

Jamajczycy z legendarnego studia Tuff Gong niestety nie pomogli komponować. A u Capletona - największej występującej gościnnie gwiazdy - tak uwielbiającego pojawiający się w jego wersach ogień, nawijka jest ledwie ciepła. Jakby wygrzebał gdzieś na dysku ścieżki wokalu i po sprawdzeniu czy przelew doszedł, wysłał je mailem.

Ciężar powodzenia nowej epki spoczął na barkach Bednarka. Ten jest bardzo dobrym materiałem na wokalistę. Ma dużą swobodę, nieco wyczucia i kiedy porównać jego wysiłki z tym, co słyszymy na przykład na pierwszej płycie wspominanego Vavamuffin (jednej z inspiracji SGM), widać, że trochę wody w Wiśle upłynęło. Żeby jeszcze uwolnił się od mądrości świetlicowych pamiętników pokroju "ludzie wciąż zapominają, że liczy się szacunek dla drugiego człowieka"... Poza tym "Szanuj" miało słyszalnie więcej radości tworzenia. Ale Kamil ma prawo być zmęczony sławą - jak donosi w utworach "budzą go ze snu czarne anioły" i "woła go pragnienia krzyk, który ciągle każe się wspinać na szczyt". Biedny chłopak.

Chociaż nie, nie będę go żałować. "Scena ewidentnie potrzebowała kopniaka, od dawna nic ciekawego się nie działo" - powiedział ostatnio w jednym z wywiadów. Najwyraźniej pan "flow bardziej efektowne niż amerykańskie show" sam potrzebuje otrzeźwiającego klapsa, który zastąpi poklepywania menadżerów i szarpiące za nogawki, nastoletnie fanki. Dopiero wtedy powinien jechać na Jamajkę, coś odczuć, coś przeżyć, coś nagrać.

4/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

Zobacz teledysk do tytułowego utworu:

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Trip | Star Guard Muffin | Bednarek | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama