Reklama

Leniwy drań

Leonard Cohen "Old Ideas", Sony Music

Prawie osiem lat przyszło nam czekać na premierowy album kanadyjskiego barda. Nie mam jednak poczucia, że to ostatni skok na kasę artysty potrzebującego na gwałt pieniędzy.

Dobre kilka lat temu okazało się, że fundusz emerytalny Cohena został niemal do cna wyczyszczony przez byłą menedżerkę. Braki na koncie kanadyjski piosenkarz postanowił odbudować tak, jak potrafi najlepiej - najpierw ruszył w najdłuższą trasę koncertową, a teraz doczekaliśmy się nowego albumu.

Tytuł "Old Ideas" miała nosić poprzednia płyta "Dear Heather", ale jak widać "stare pomysły" (część piosenek powstała nawet w 2007 roku) są wciąż dobre. To Cohen w pigułce, jakiego kochają miliony fanów obdarzonego głębokim głosem barda.

Reklama

To przesiąknięty papierosami baryton jest największym atutem "Old Ideas", to on dominuje nad ascetyczną oprawą muzyczną (skromnie szurają szczoteczki perkusji, delikatne uderzenia w klawisze fortepianu, czasem pojawi się banjo czy akustyczna gitara). W swoich balladach momentami zbliża się do klimatów nieco przypominających młodszego o 15 lat Toma Waitsa. Są one jednak zdecydowanie bardziej eleganckie od surowego bluesa Waitsa, tak jak różnią się noszone przez nich kapelusze (stylowe nakrycie głowy versus sfatygowany, poplamiony bourbonem kapelutek).

Głęboki głos Cohena od czasu do czasu łagodzą towarzyszące mu wokalistki: Dana Glover, Jennifer Warnes i Sharon Robinson (była współautorką zbliżonej stylistycznie płyty "Ten New Songs" z 2001 r.). Wówczas przejmujące wersy "Amen" czy "Darkness" ("nie mam przyszłości / wiem, że moich dni zostało niewiele") nie brzmią aż tak apokaliptycznie. 77-letni bard porusza tematy ostateczne jak miłość, wiara, pożądanie i wybaczenie, a nad całością unosi się niedopowiedziany duch zbliżającego się kresu.

Pogodzony z życiem buddysta Cohen, często posługujący się biblijnymi odwołaniami, pozwala sobie także na autoironiczne przemyślenia w "Going Home": "Chcę napisać miłosną piosenkę / Hymn wybaczenia / Instrukcję do życia bez porażek" - śpiewa Cohen, nazywając siebie "leniwym draniem".

"Uwielbiam rozmawiać z Leonardem" - wróćmy jeszcze raz do "Going Home". Ja uwielbiam, jak mi Leonard wyśpiewuje swoje opowieści.

8/10

Warto posłuchać: "Going Home", "Darkness", "Come Healing", "Lullaby"

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

Zobacz teledysk "Show Me The Place":

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Leonard Cohen | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy