Reklama

Joda "Ogarniente": Po nietrzeźwej stronie mocy [RECENZJA]

To, że rap jest chamski nie oznacza, że od razu musi być głupi. Płyta Jody brzmi jakby nagrywano ją podczas niekończącej się imprezy, a raper wciąż kazał polewać. To nobilitacja bezczelności i witalności.

To, że rap jest chamski nie oznacza, że od razu musi być głupi. Płyta Jody brzmi jakby nagrywano ją podczas niekończącej się imprezy, a raper wciąż kazał polewać. To nobilitacja bezczelności i witalności.
Okładka płyty "Ogarniente" Jody /

Baczność, szeregowy Jodowski wyrasta ponad szereg. To było wiadomo już po odświeżającym plaskaczu, jaki wymierzył rozlazłej scenie zeszłorocznym "Orientorient". Żadnego rozczulania się, pięknych słówek, musztra na wysokich obrotach, prezentacja broni bez niepotrzebnych strzałów w powietrze. Testosteronowa płyta z pewnością siebie, której trudno było oczekiwać po kimś, kto sporo przezimował, komu wcześniej nie tak znowu wiele w rapie wyszło. Jeżeli bity, to tylko trafione, skuteczne. Jeżeli refreny, to zupełnie bezlitosne, łapiące w sidła.

Reklama

Teraz jest repeta. "Znowu pełnia, brachu wypijmy za to / by się nie do***ał żaden prokurator" to odpowiednio trzeci i czwarty wers, jaki słyszymy na nowym albumie. Poniekąd nadają ton. Jeżeli krzywicie się z niesmakiem na linijki: "Czy są tu moi ludzie? / Bym nie pytał gdybym był po polibudzie", "Chwała bohaterom i kebab na lunch / Jestem tak bardzo hetero, nie jem nawet tłuszczy trans" albo "Kto mi przeciął pi****lony przewód hamulcowy/ Znowu się odpalił we mnie Berlusconi", to lepiej przestańcie czytać. Szkoda czasu, po co się męczyć, lepiej sprawdzić, czy Kwiat Jabłoni nie nagrał czegoś nowego.

Tak naprawdę Joda nie nawija jak szeregowiec, choć właśnie tak przedstawia się w nawiniętym ze Słoniem, narracyjnym, fabularnym "Mroku na ulicach". Bardziej kapral drący na słuchacza mordę. Nie krzyczy, choć zdecydowanie częstuje mądrościami z przepony, mam na myśli intensywność i nastawienie. Nie brak mu przekonania, charyzmy i siły, brak mu czasem równowagi.

Bywa, że jeszcze nie jest zabawny, ale już jest seksistowski i z koszar robi się szatnia w średnio prestiżowym gimnazjum. "Oda do hastlerki" jest zwyczajnie słaba. Humor nie tyle czarny, co pomarańczowy jak Donald Trump. Czasem też ugryzie Jodowskiego ambicja i zupełnie niepotrzebnie drapie to ugryzienie. "Dziewczyny, co mają w głowie coś więcej niż kariera i hajs", "Podatki ukryte w inflacji", i kwestia "rozumienia paradoksów" to chyba jednak na inny, dojrzalszy album. Tu to wyłącznie wyjście z roli.

Chociaż przyznaję, że zderzenie wiksiarskiego bitu, który obrazi każdy choć trochę hiphopowy gust w "Nie mamy nic" z poważniejszą treścią jest szokująco świeże. Niby wcześniej robił to Rogal DDL, niemniej jednak Joda jest dla odmiany mieszkańcem planety Ziemia. I zawsze o tym pamięta.

O tym, że "Ogarniente" jest oczko słabsze od poprzedniczki decydują te bardziej miękkie, melodyjne bity, które wymuszają na raperze większą śpiewność. Nie no, to jak wysyłać Wojciecha Manna na balet. Stopa ma uderzać w żołądek, a hi-hat kazać patrzeć gdzie jest ta bomba, która wybuchnie. Utwór tytułowy, na nie dość, że skrajnie koniunkturalnej, to jeszcze spóźnionej produkcji jest nieporozumieniem.

"Styl życia kamikadze" razem z wspominaną "Odą..." pogoniłbym na kopach, przy "Daj mi żyć" się zastanowił. Ale rzucam wewnętrznemu krytykantowi dobitne "spocznij", bo jednak więcej tu repertuaru do rozlewania nafty po stakanach niż niewypałów. Awansujcie więc płytę na liście swoich priorytetów, atak na głośniki może być udany.

Joda "Ogarniente", Biuro Ochrony Rapu 

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy