Reklama

Jeszcze raz. I jeszcze raz...

Duffy "Endlessly", Universal

Po udanej, debiutanckiej płycie "Rockferry" z 2008 roku, Duffy znów raczy nas swoim słodkim skrzekiem i wciąż "obraża się" na nowoczesność. Album "Endlessly" jest nieco żywszy i bardziej skoczny od poprzednika, ale to nadal pop/soul w wersji retro.

Odważnym krokiem było rozstanie z dotychczasowymi współpracownikami m.in. Bernardem Butlerem (eks-Suede). Na swojej drugiej płycie Walijka postawiła na 66-letniego Alberta Hammonda, który tworzył piosenki dla Tiny Turner, Arethy Franklin, Eltona Johna czy Roya Orbisona, ma też na koncie sporo solowych dzieł. Hammond odpowiada na albumie Duffy za muzykę i produkcję, do spółki z samą wokalistką.

Reklama

Dzięki Hammondowi nad "Endlessly", podobnie jak w przypadku "Rockferry", unosi się aura retro, liczne nawiązania do czasów świetności płyt winylowych - niektórym z piosenek nadano nawet brzmienie przypominające winyle (np. tytułowy, jazzujący utwór "Endlessly").

Sposób wyprodukowania tego albumu zadziwia - utwory zostały spłaszczone, pozbawione drugiego i trzeciego planu, niemal całkowicie zrezygnowano z dudniących pomruków, tony o niskich częstotliwościach są tutaj mocno zmarginalizowane. Początkowo może to razić, zwłaszcza, że na debiucie Duffy głębi, przestrzeni i kontrastów nie brakowało. Jednak na tym płaskim, akustycznym tle - tym razem mniej dęciaków, a więcej smyczków i gitar - wokal Walijki i śliczne melodie błyszczą w szczególny sposób.

Walory głosowe Duffy już znamy, wystarczy więc podkreślić, że na "Endlessly" wokalistka skrzeczy jeszcze bardziej inspirująco niż dotychczas, dojrzalej, z większą swobodą. Natomiast melodie to w większości perełki. Popowo-soulowe kompozycje Hammonda i piosenkarki pełne są powabu i gracji, zwinnie owijają naszą uwagę wokół kolejnych wersów i tak aż do samego końca. Za najlepszy przykład owego powabu może posłużyć choćby wyjątkowo udany utwór "Breath Away", czy finałowy "Hard For The Heart", przypominający nieco walczyki Katie Melua.

Cały album "Endlessly" trwa zaledwie 33 minuty. Pozostawia to niedosyt tak duży, że po ostatnim, 10. utworze, nie ma wyjścia - trzeba puścić płytę jeszcze raz, od początku. A potem jeszcze raz...

8/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Duffy | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama