Reklama

Gedz "Bohema": Gedziula masakruje Fabijańskiego [RECENZJA]

Prowokacja w tytule? Jasne, ale za to na płycie jej nie znajdziesz. Zanim będziesz kolejną osobą, która zacznie się wściekać w temacie autotune’a, nowej rapowej szkoły i generalizować, zmierz się z dopieszczonym, autorskim i ciężko wypracowanym eklektyzmem "Bohemy". Tu jest cała ta jakość, której młodym tak często brakuje.

Prowokacja w tytule? Jasne, ale za to na płycie jej nie znajdziesz. Zanim będziesz kolejną osobą, która zacznie się wściekać w temacie autotune’a, nowej rapowej szkoły i generalizować, zmierz się z dopieszczonym, autorskim i ciężko wypracowanym eklektyzmem "Bohemy". Tu jest cała ta jakość, której młodym tak często brakuje.
Okładka płyty "Bohema" Gedza /

To zaszło za daleko. Weterani chcą odzyskiwać hip hop, zapominając przy okazji, że jeśli już, to tak naprawdę powinni zacząć od swojej macierzystej wytwórni. I że im samym przydarzały się cynicznie brzmiące "eksperymenty", po których niejeden ortodoks chętnie by ich wyjaśnił. Mało tego, już nawet sportowcy i aktorzy mówią ludziom, jakiego rapu należy słuchać. Niedawno błysnął Sebastian Fabijański.

"To muzyka, której nie robi się dla pieniędzy, to muzyka robiona z żalu, nienawiści, bólu, sprzeciwu. To nie jakaś elektroniczna ballada, tylko to jest sampel, to są bębny. To co się dzieje teraz, to nie rozwój, to robienie z rapu jakiegoś par-popowego tworu, używając do tego, wieśniacko u naszych rodzimych pseudo raperów brzmiącego, autotune'a" - powiedział. I niestety poszło w świat.

Reklama

Pośród wielu rzeczy, których Fabijański najwyraźniej nie słyszał, znajduje się "Bohema" Gedza. I właściwie ona sama wystarczy, żeby się z gościem krwawo rozprawić. Ból, żal i sprzeciw - również względem chciwości - czuć tu co chwilę. "Im wyżej jesteś, tym większe pokusy / Tak łatwo stracić pod nogami grunt / Na dobre i złe zawsze ze mną mój ból / Ubrudzisz ręce, gdy dotkniesz mej duszy" - zapewnia raper, powtarzając to słowo do - nomen omen - bólu.

"Lecę bez farbowanych włosów, bez wydziaranych oczu / Mam na to inny sposób / Powiedz mi, k***a, ilu z nich jest tu dla sosu / Bo łatwo teraz zarobić i szybko nabrać rozgłosu /  Kto dał im k****a prawo głosu?" - pyta retorycznie. Najbardziej wymownie napisany fragment albumu? "Po prostu nauczyłem moje słowa pływać sam / W tym j***nym morzu gówna / Od życia wciąż zimny prysznic / To przynajmniej jestem czysty, k***a".

Cały ten przekaz (tak tak, panie Fabijański) został tu opanowany pięknie w elektroniczne, popowe ballady. Tak, nie będzie żadnej przesady w nazwaniu w ten sposób "Otchłani" (która ma przy okazji mnóstwo sprytnych wersów), "K-Paxu" czy "Równowagi". Ta ostatnia to jest absolutny polski top w tkaniu z autotune'owych smuteczków świetnej, zimnej, pozornie odległej od słuchacza piosenki. Tak brzmiałaby dajmy na to Tuzza, gdyby była mniej przestylizowana, a po prostu lepsza wykonawczo.

Wspomniany "autotune" nie jest na "Bohemie" ani trochę wieśniacki. To tylko jeden ze środków pozwalający przerysować ekspresję, dążyć do emocjonalnej kulminacji, wezbrania, którą kiedyś w rapie trudno było osiągnąć. Gedz (nie sam, zawsze umiał się otoczyć w studio najzdolniejszymi, jego płyty to w dużej mierze praca zbiorowa) uczynił z wokali odrębne dzieło sztuki - głos nie jest mu już tylko instrumentem, a całą orkiestrą. Opanował inżynierię dopowiedzeń, design dalszych planów.

Proszę sprawdzić jak w połamanym "OBC" wokal idzie dwiema liniami - i ta śpiewano-krzyczana pod spodem fantastycznie podbija tę pierwszą, spokojnie rapowaną. Warto posłuchać, co dzieje się w refrenie wokół słowa "opatrzność". A potem wrzucić "Otchłań", docenić przeskok od pierwszej do drugiej połowy linijki "I pływam w morzu ognia jak Steven Seagal".

I jeszcze "K-Pax", gdzie po minucie Gedziula się rozpędza, ale nawet wtedy flow nie jest maszynowe, bo twórca skamle, nuci nosowo, umie tchnąć nieco żaru w krainę lodu. To nie jest Bedoes, który od terkotania przeskakuje nie wiadomo po co na dziki wrzask, przy okazji gruzując sobie numer. To jest zniuansowana, w pełni świadomie robiona muzyka.

Co ważne, "Bohema" nie jest tak smutna jak dotychczasowa treść sugeruje. Przeciwnie, siedzi na potężnych bangerach. Histeryczna nonszalancja z jaką Gedz trzyma się świetnie wymyślonej melodii słowa, ujeżdżając potężne, choć zduszone bębny w "Kosmicie" pozwala zapomnieć o niskich lotach w tym akurat tekście.

"Bali" jest egzotyczne, smakowite, odprężające, stanowiąc dźwiękowy odpowiednik wakacyjnego wyjazdu. "Morfina" to sam seks i świetne przejście od kilkudźwiękowego basu a la DJ Mustard, pstrykania i niskiego deklamowania, do mainstreamowego r'n'b na handclapach, w którym gospodarz budzi w sobie Ushera (albo przynajmniej Smolastego). A jeżeli ktoś chce brudniej, napastliwiej, bardziej szorstko - to proszę "MoMĘ" z Jodą, kompanem z B.O.R. Crew. To bardziej do fur na obrzeżach miast niż klubów w ich środku.

A zresztą, koniec z tą segregacją. Uliczne i klubowe. Stary rap, nowy rap, jeszcze nowszy rap. Trap, pop, elektronika, gdzie parę uderzeń perkusji na minutę więcej może oznaczać już inną etykietkę. Gubimy się w dziesiątkach nazw, bardziej skupiamy na szufladkowaniu niż słuchaniu. Spójna, osobista "Bohema", z wszystkimi jej koronkowymi przejściami, fantastycznymi zwieńczeniami, producencką fantazją i pieczołowitością zarazem, to doskonały moment, by to podejście zmienić.

Gedz "Bohema", wyd. NNJL/B.O.R.

9/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Gedz | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy