Reklama

Dream Theater "A View From The Top of The World": Stagnacja? Czasami można [RECENZJA]

Dream Theater po udanym "Distance Over Time" zdecydowali, że nie będą wymyślać koła na nowo. Filozofia tworzenia "A View From The Top of The World" jest dość bliska temu, co udało się uzyskać przy ostatniej płycie. I bardzo dobrze.

Dream Theater po udanym "Distance Over Time" zdecydowali, że nie będą wymyślać koła na nowo. Filozofia tworzenia "A View From The Top of The World" jest dość bliska temu, co udało się uzyskać przy ostatniej płycie. I bardzo dobrze.
Okładka płyty "A View From the Top of the World" Dream Theater /

Dream Theater od lat nie muszą nic udowadniać. Wypuszczone dwa i pól roku temu "Distance Over Time" pokazało, że to dla nich nawet lepiej. Była to bowiem pozycja zdecydowanie bardziej udana niż przeszarżowany i przydługi koncept-album "The Astonishing", który spotkał się z mieszanym odbiorem wśród fanów grupy.

Powód tego stanu rzeczy był bardzo prosty - zamiast oddawać się tworzeniu rozbuchanej rock-opery jak w przypadku pozycji z 2016, na "Distance Over Time" postanowiono ponownie skupić się po prostu na muzyce. Może i powrót do formuły, z której grupa była znana, był nad wyraz bezpieczny, ale zadziałał. I "A View From The Top of The World" realizuje dokładnie tę samą strategię.  

Reklama

Najlepiej oczywiście jest wtedy, kiedy muzycy Dream Theater skupiają się na utworze zamiast na prężeniu muskułów, owocującym popisywaniu się swoimi niewątpliwie wirtuozerskimi umiejętnościami gry na instrumentach. Dlatego tak dobrze działa pierwsza połowa "Answering the Call" - to, że muzycy grają do jednej bramki słychać od początku, kiedy przy ciężkich riffach zza tła wylatuje sharmonizowana partia plumkającego syntezatora. Ale już popisywanie się umiejętnością szybkiego przeskakiwania palcami pomiędzy progami na gitarze przez bite dwie minuty wydaje się w 2021 archaiczne, niezależnie od tego, jak doskonałe jest to od strony technicznej. Znacznie lepiej to działa, jeżeli wydaje się zaledwie smaczkiem przecinającym kolejne segmenty kompozycji, jak w "Invisible Monster".

Co nie zmienia faktu, że są tu momenty naprawdę świetne. Takie jak chociażby witające nas brutalnymi riffami "Sleeping Giant", które po chwili traci na ciężarze, by w refrenie już otwarcie romansować z niemal radiową przystępnością, a następnie odbić w klimaty symfoniczne. Dodajmy, że w utworze tym trafimy jeszcze na jazzową solówkę na klawiszach. Dzieje się tu sporo, ale czy ktoś w to wątpił?

"Awaken the Master" z początku nadaje mordercze tempo, ale to jak ten wstęp jest dopracowany, jak bardzo chętnie bawi się fusionowymi harmoniami, jest niezwykle przyjemne do obserwacji. Takie wycieczki w przeszłość zdarzają się tu częściej. W napisanym przez Johna Petrucciego "Transcending Time" słychać ogromny wpływ największych muzycznych idoli gitarzysty, czyli grupy Rush. Z jednej strony mamy tu wyraźnie hard rockowe podejście do riffów i partii wokalnej, z drugiej natomiast struktura piosenki jest wyraźnie progresywna. Jeżeli natomiast szukacie metalu progresywnego w pełnej krasie, z pewnością uraduje was 20-minutowa kompozycja tytułowa, która skutecznie radzi sobie jako podsumowanie.

Pisałem o tym, że nie ma tutaj zaskoczeń, ale muszę zaznaczyć pozytywne zmiany w wokalu Jamesa LaBrie, który zdecydowanie pozwala sobie na mniej szarż i nadwyrężania strun głosowych niż na ostatnich pozycjach Dream Theater. Jakby w końcu zdał sobie sprawę, że z ograniczeniami nie należy walczyć i można przekierować oszczędzone na tym siły w inną stronę. Oczywiście to nie znaczy, że zniknęła tendencja do teatralności, ale LaBrie zdecydowanie trzyma się bliżej ziemi i to zaowocowało.

Dziwnym przypadkiem jego wokal został wysunięty bardziej do przodu, ale zmiany w miksie są posunięte dużo bardziej - to płyta bardziej przejrzysta i cieplejsza dla ucha. Ta zmiana na plus to zasługa inżyniera dźwięku, którym tym razem jest uznany w środowisku metalowym Andy Sneap związany z Hell. Choć pewnie nie bez wpływu był fakt, że to pierwsza płyta grupy nagrana w ich własnym studio nazwanym po prostu DTHQ, które z pewnością zostało dostosowane w pełni do potrzeb muzyków.  

Zabrzmi to okrutnie banalnie, ale "A View From The Top of The World" to Dream Theater, jakie znacie i lubicie. Co bardziej złośliwi zarzucą im, że postawili na stagnację, ale nie czuć tu wymuszenia. Tylko czy fani przeżyją kolejną trzecią podobną płytę? Pożyjemy, zobaczymy.

Dream Theater "A View From the Top of The World", Sony Music Polska

7/10

PS Dream Theater wystąpi 24 maja 2022 r. w Tauron Arenie Kraków.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dream Theater | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy