Reklama

Deep Purple "Whoosh!": Tak po prostu [RECENZJA]

Na dojrzałe lata muzycy z Deep Purple nagrali jedną z najbardziej różnorodnych płyt w swojej dyskografii. Czy w jakikolwiek sposób świeżą? Skądże! Dlatego też "Whoosh!" to pozycja przede wszystkim dla fanów grupy.

Na dojrzałe lata muzycy z Deep Purple nagrali jedną z najbardziej różnorodnych płyt w swojej dyskografii. Czy w jakikolwiek sposób świeżą? Skądże! Dlatego też "Whoosh!" to pozycja przede wszystkim dla fanów grupy.
Okładka płyty "Whoosh!" Deep Purple /

Deep Purple już dawno wybudowali sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu. Teraz jedynie pielęgnują swoją pozycję, grając dla wiernych fanów. "Whoosh!" na szczęście nie odstaje od swojego poprzednika, "inFinite" z 2017 roku i to w pełni wystarcza. Zresztą, nikt chyba nie oczekuje od Deep Purple czegoś więcej.

Początkowo można pomyśleć, że nowa płyta kopiuje wszystkie zalety i wady poprzednika. Wrzucenie Boba Ezrina na stanowisko producenta ponownie zaowocowało zbyt sterylnym, bardzo jasnym i pozbawionym dynamiki brzmieniem całości. Partie wokalne Gillana, chociaż wypadają całościowo lepiej niż na "inFinite" - pewnie dlatego, że muzyk śpiewa z większym luzem i brzmi od razu dużo młodziej - to ponownie irytują nałożonymi efektami.

Reklama

Gdybym jednak powiedział, że "Whoosh!" niczym nie różni się od "inFinite", niewybaczalnie bym skłamał. Na poprzednim albumie grupy muzycy mocno szli w stronę klasycznych form rockowych, a gitary były absolutnie dominującym instrumentem. Tym razem "wiosła" zeszły na dalszy plan, podczas gdy na front wyszły klawisze Dona Aireya. Niejednokrotnie wyznaczają one klimat utworów lub zwyczajnie dopełniają je, stając się wisienką na torcie.

A jest tu, co robić. Czy to będzie Americana w "We’re All the Same in the Dark", czy rock'n'rollowo-barowy klimat w "No Need to Shout" oraz "What the What?", chwalenie się palcami z gumy podczas barokowych solówek w nieco progrockowym "Nothing At All" lub wprowadzające do utworu kościelne organy w nisko osadzonym, mrocznym "Step by Step". Ciekawie mogło rozwinąć się "Dancing in My Sleep" z tym początkowym klawiszem wyjętym jak z jakiegoś synthwave'owego numeru: niestety, kompozycja szybko zaczyna podążać dość konwencjonalną drogą.

Zasadniczo dzieje się naprawdę sporo i zdanie z informacji prasowej o jednej z najbardziej różnorodnych płyt w dyskografii zespołu to niezaprzeczalna prawda. Tradycyjnego hardrocka lub progrockowych inklinacji, dzięki którym zespół zapracował na swoją pozycję legendy, jest tu stosunkowo mało.

Bazowania na gitarach możecie szukać w "Drop the Weapon", chociaż najlepszy moment dla utworu to i tak solówki, w których muzycy odbijają od dotychczasowej atmosfery kawałka, by wejść bezpardonowo w doorsowe emploi. Fanów Ian Gillana i reszty może poważnie zdziwić również brak dłuższych utworów na krążku. Kto to widział, by najdłuższa piosenka Deep Purple z albumu trwała tylko 5 minut i 40 sekund?

Sprawdź tekst utworu "Throw My Bones" w serwisie Teksciory.pl!

Nie odczytujcie jednak tych obserwacji jako radykalne odcięcie zespołu od tego, z czym byli kojarzeni: duch Deep Purple jest tu w pełni słyszalny, a panowie w dalszym ciągu tworzą po prostu to, na co mają ochotę. Dlatego też "Whoosh!" odbieram jako płytę kierowaną do wytrwałych fanów, którzy mają ochotę posłuchać nowych piosenek (przy czym jest tu też cover "And the Address"!) od cenionych przez siebie muzyków. Tak po prostu.

Deep Purple "Whoosh!", Mystic Production

6/10

PS W ramach promocji płyty "Whoosh!" grupa zagra w Atlas Arenie w Łodzi 13 października 2021 r.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Deep Purple | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama