Reklama

Cudowny koszmar

The Horrors "Primary Colours", XL Records

Za sprawą drugiego albumu neo-goci z Londynu postawili potężny krok naprzód. Nawet zblazowany Damon Albarn został fanem.

Lider Blur i Gorillaz po wysłuchaniu "Primary Colours" był pod takim wrażeniem, że zaprosił The Horrors na następną płytę animowanego projektu. To spore wyróżnienie, bo na wydawnictwach Gorillaz unikał współpracy ze stricte gitarowymi formacjami. Zaszczyt jednak o tyle zrozumiały, że drugi album kwintetu ze Southend to dzieło w swojej klasie wybitne. Debiutancki "Strange House" był neo-gotycką ciekawostką, "Primary Colours" to już w tym gatunku zjawisko.

Reklama

I nie należy zniechęcać się okładką (cóż za bezczelna zrzynka z "Pornography" The Cure!). Już pierwsze takty "Mirror's Image" świadczą o tym, jak bardzo The Horrors dojrzali. Do mrocznej garażowej formuły grupa dorzuciła shoegaze'ową, psychodeliczną głębię. Słychać inspiracje Velvet Underground ("I Can't Control Myself"), Siouxie And The Banshees ("Scarlet Fields") czy Can ("Who Can Say"). Ale właśnie mocne nawiązania do My Bloody Valentine (wspomniany "Mirror's Image" czy utwór tytułowy) robią różnicę, niczym obecność Kuby Błaszczykowskiego w reprezentacji Polski.

Brzmienie, wspaniale wypośrodkowane pomiędzy noisem, nową falą a popem, to zasługa Geoffa Barrowsa (dwa utwory wyprodukował uznany twórca wideoklipów Chris Cunningham). Dzięki producenckiemu zmysłowi lidera Portishead, "Primary Colours" brzmi jakby powstało w berlińskich studiach Hansa w 1979 i 2009 roku jednocześnie. Osoba Barrowsa najwyraźniej skłoniła The Horrors do odważniejszych eksperymentów, także z konstrukcją utworów.

Ich apogeum (i twórczości zespołu w ogóle) stanowi zamykający album, epicki ośmiominutowy "Sea Within a Sea". Transowy rytm, motoryczny bas, pływające klawisze i szorstka jak papier ścierny gitara, w połowie zostają przełamane tanecznym sekwencerem, a sfinalizowane ambientowymi plamami keyboardu. Ten utwór jest dla "Primary Colours" tym, czym dla "The Stone Roses" jest "I Am the Resurrection". Wchodzący dokładnie w drugiej minucie kompozycji podprogowy, prawie dubstepowy (tak!) bas, za każdym razem wywołuje u mnie gęsią skórkę. A to dopiero początek tej cudownie rozwijającej się, mrocznej i motorycznej kompozycji, z koszmaru rodem. To jednak ten rodzaju koszmaru, z którego nie chcesz się obudzić. Słucham nowego albumu The Horrors od dobrych kilku tygodni i wcale nie mam ochoty wyciągać go z odtwarzacza.

8/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koszmar | Horrors
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy