Reklama

Chivas "Nauczyłem się przeklinać" [RECENZJA]

Gdy taki album pojawia się w szerokiej dystrybucji, naprawdę można mieć wątpliwości, czy faktycznie wzięto pod uwagę jego względy artystyczne. Chivas, będący świeżo upieczonym Młodym Wilkiem, ani nie jest ciekawy formalnie, ani dobrze nie pisze. Głównie słychać u niego wycie - i wcale nie jest znakomicie.

Gdy taki album pojawia się w szerokiej dystrybucji, naprawdę można mieć wątpliwości, czy faktycznie wzięto pod uwagę jego względy artystyczne. Chivas, będący świeżo upieczonym Młodym Wilkiem, ani nie jest ciekawy formalnie, ani dobrze nie pisze. Głównie słychać u niego wycie - i wcale nie jest znakomicie.
Okładka albumu "Nauczyłem się przeklinać" /materiały prasowe

Jeśli jesteście hiphopowymi głowami, które znają klasykę, to pewnie pamiętacie jeszcze kawałek "Zwykle nie rapują" 2cztery7. To w nim, ponad półtorej dekady temu, swoje jadowite linie położyli m.in. Noon czy Kociołek, w tamtych czasach prężnie działający scenowo bitmejkerzy. Wtedy odbyło się to na zasadzie ciekawostki, a nie żadnej tam szarży mającej na celu chwycenie za mikrofon na dłużej. 

Dzisiaj za to coraz częściej artyści, których od lat zajmują się produkcją, próbują swoich sił także na wokalu. Mniejsza o to czy z potrzeby serca, czy też potrzeby portfela. Niestety na jednego Gibbsa (człowieka orkiestrę, który brzmi, jakby był merytorycznie gotowy do dołożenia sobie kolejnej działki bez jednoczesnej utraty jakości) będzie za moment przypadać dziesięciu takich jak prowodyr tej recenzji.

Reklama

Reprezentant wytwórni GUGU od paru sezonów dostarcza produkcje zasięgowym graczom, mając w CV chociażby Kizo, White'a 2115 czy Blachę. Jego pozycja scenowa jest jednak wciąż nieustabilizowana i niedookreślona; niby ma na koncie dołożenie ciężkich cegieł do kilku hitów, lecz nie przełożyło się to u niego na szerszą rozpoznawalność. 

Dość powiedzieć, że słuchacze mieli okazję lepiej go poznać dopiero parę miesięcy temu, głównie za sprawą przejścia do labelu Szpaka oraz udziału w ósmej edycji akcji serwisu Popkiller. Po odsłuchu "Nauczyłem się przeklinać" trzeba powiedzieć sobie wprost: jego referencje są lata świetlne przed umiejętnościami.

"Wszyscy się pytają, czemu krzyczę, wszyscy się pytają, czemu piszę" - ujawnia w numerze "Comme Des Garçons" gospodarz. Choć nurtują mnie odpowiedzi na te pytania, wolałbym jednak od razu spytać: czemu nie milczy? Nie artystycznie, tylko węziej: wokalnie. Jasne, nie brakuje u nas raperów, którzy rosną głównie dzięki kreowanemu przez siebie wizerunkowi, lecz nie przychodzi mi do głowy nikt, kto obecnie aż tak bardzo jechałby na picu na tak dużą skalę. 

Przy takich, a nie innych linijkach dwuwers: "Tak jak Windows na Maca / To mi zwyczajnie uwłacza", który pojawia się w otwierającym krążek kawałku "To dopiero początek", wydaje się najmniejszym problemem. Ba, może uchodzić nawet za jedną z nielicznych sympatycznych niezgrabności.

Wiem, że autor na ogół nie współpracował z wybitnymi piórami, za to myślę, iż będąc choć trochę osłuchanym powinien wyłapać, że teksty muszą mieć choć trochę sensu, tym bardziej gdy nawija się je z emocjami świadczącymi o zaangażowaniu. Tutaj żadna zwrotka nie trzyma się kupy, każda jest zbiorem wrzuconych bez ładu i składu słów powstałych w wyniku działania Wielkiego Zderzacza Andronów. 

Raz jest poważniej, raz jest infantylniej, ale zawsze niezajmująco i niekomunikatywnie. No, może z wyjątkiem tych momentów, w których pojawiają się oczywiste potworki, takie jak chociażby mylenie szybkości z prędkością, nawijanie o byciu wycofanym jak mentole czy o jakichś zazdrosnych hienach, które coś tam zabrały dzieciakom w Polsce. A już prawdziwym hitem jest ten fragment "Zabij dla mnie", w którym łodzianin budzi się otumaniony w "Diamentowym Lesie" i nawija o sumach, spławikach, łuskach, tłumikach, chmurach, faunie, florze i jeziorze. Wybornie memiczne.

Dajmy też spokój z mówieniem o metalowych inspiracjach i unikatowości - ten newcomer, chociaż w jakimś stopniu czuje melodie, jest na razie bezkształtnym zlepkiem kilku innych twórców, którzy dochodzą do głosu w różnych proporcjach. Bardzo dużo w nim ze wspomnianych już White'a i Blachy, gdy ma akurat afrotrapikalny bit i szuka dla niego formy. Bardzo dużo ze Smolastego, gdy próbuje jakoś quasi-śpiewem, adlibami i zawijasami ogarnąć uklubowione podkłady. Nawet ten krzyk jest bliskim echem tego, co proponuje Bedoes. 

Autorski inwentarz zawiera za to kuriozalne wstawki jak "uuu" z "Hellcat Redeye" czy sztukę gubienia się pośród hi-hatów, czyli rzeczy, które chluby nie przynoszą. Nic nie sugeruje, że w innych okolicznościach skończyłoby się lepiej, ale wypada zauważyć, że dodatkowo nie wziął sobie najłatwiejszych produkcji pod słońcem. To one zdecydowanie wiodą prym na płycie i nie pozwalają postawić jej najniższej oceny, ale mają sporo zasadzek w postaci dropów, szybkich zmian tempa, połamanych rytmów, kanonad dźwięków. Dużo lepsi mogliby się potknąć, a nawet wyrżnąć. Tyle że odpowiedni dobór muzyki, pozwalający wyeksponować zalety i ukryć wady, to też umiejętność.

Jestem niemal pewien, że najgorszy debiut w historii nieustannie prącego do przodu GUGU (jak i jeden z najgorszych w dziejach naszego rapu) mamy już za sobą. Czy to jednak oznacza, że Chivas przemknie niczym meteor w obszarze klecenia rymów i pozostanie wyłącznie przy trzaskaniu niezobowiązujących przebojów jako producent? Myślę, że wątpię. 

Chivas "Nauczyłem się przeklinać", GUGU

2/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Chivas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama