Reklama

Cena flirtu z paranoją

Rahim "Podróże po Amplitudzie", MaxFloRec

Rahim, producent i raper celujący w zaprawiony elektroniką hip-hop, nagrał najlepszy album w swoim dorobku. Ale choć histerii, odlotów i zawodzenia jest mniej, a udanych kawałków całkiem sporo, to nie wystarczy by "Podróże po Amplitudzie" do końca się obroniły.

Nie wierzcie w te bzdury. 3-X-Klan to nie była kopia Kalibra 44, a Rahim w Paktofonice nie był tylko dodatkiem do Fokusa i Magika. Szkoda tylko, że ten dojrzały, konkretny facet, tworząc na własną rękę nie zrobił albumu zdolnego raz na zawsze zamknąć usta krytykantom.

Reklama

"Podróże Po Amplitudzie" od początku budzą apetyt. Ach, ten sampel funkującej gitary! Aż chciałoby się, żeby dynamiczne, chwytliwe, przyjemnie normalne "Podróże" trwały dłużej. Przebojowa "Sekunda", z momentalnie wpadającymi w ucho partiami klawiszy i mocnym refrenem jeszcze zaostrza łaknienie. Ależ spokojnie, dalej znajdziemy wystarczająco wiele satysfakcjonujących kawałków, by głód dobrej, świeżej muzyki zaspokoić.

Etniczna próbka wraz z mocnym syntetycznym basem buduje "Kropeczkę" - i choć zupełnie nie wiem o co chodzi w tekście, połykam ten numer raz za razem, z entuzjazmem kiwając do niego głową. Z "Zachętą" obcuje się jak z dobrym mash-upem, gdyż poszczególne składniki - porąbany rytm, trochę soulowej energii, intensywna słowna żonglerka, reggae'owa wstawka - nie mają prawa do siebie pasować, niemniej kompozycji nijak to nie szkodzi. Gdy trzeba zwolnić tempo, przydaje się nietuzinkowe "Można" z udziałem Lilu. Kiedy znów potrzebujemy przyspieszyć, żywe, wchodzące jak masło "M-ów" (gościnne Fokus i Puq) należycie się sprawdza. Nie można zapomnieć o najlepszym na krążku "Fejmie". Przytłaczający, powolny bit mistrzowsko równoważą rozpędzone wokale Abradaba i GrubSona. A najjaśniej i tak świeci gospodarz! "Nie mam czasu jechać, klepać się po plecach na spędach, fetach i bankietach / Pasuję tam niczym pop i metal, mogę ich zbluzgać i zwalić na Tourette'a" - rymuje. I dodaje jeszcze - "Nie mam czasu na czesanie się na bok, a zamiast grassu jaranie Lady GaGą".

Niestety, rewolucji nie ma, bo na prawie każdy udany kawałek przypada jeden słabszy. Liczenie rozpocząć możemy od rozwlekłego, singlowego "Darkside", typowego dla Rahima lamentu z zadęciem. Lekka w założeniu "Napinka" siada pod ciężarem wokali, "Ciii" gubi producenckie bałaganiarstwo. Zmarudzone abstrakcje pokroju "Wiersza" i "Pasażera" są jak odpady z poprzednich, jak już wspominałem nienajlepszych płyt. W "Padrone" Rah mówi cierpko o swoim ojcu, "Dinozaury" mówią o zajściach na "cmentarzysku rockowych golemów". Ale nawet tak ciekawe tematy nic nas nie obchodzą, kiedy muzyka muli, wokalista jęczy i rozpoczyna się czas wielkiej, paranoicznej smuty. Aż chciałoby się poradzić autorowi w eksprezydenckim stylu: Nie idźże tą drogą!

6/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: podróże | Rahim
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama