Reklama

Brudna strona Księżyca

The Flaming Lips "The Flaming Lips and Stardeath and White Dwarfs with Henry Rollins and Peaches Doing The Dark Side of the Moon", Warner

Świętości nie szargać, bo trza, żeby święte były - przestrzegał Wyspiański. W zasadzie się z nim zgadzam, ale... raduje się serce, raduje się dusza, kiedy The Flaming Lips pastwią się nad pomnikowym albumem Pink Floyd.

Tak po prawdzie, to nie znęcają się nad klasyką sami. Odpowiedzialność spada również na formację Stardeath And White Dwarfs, która ma na koncie dość przeciętny album "The Birth" oraz ten niewątpliwy atut, że jej wokalistą jest niejaki Dennis Coyne, rodzony bratanek Wayne'a, lidera The Flaming Lips. Oraz na Henry'ego Rollinsa, który wzbogacił ten album słowem mówionym oraz na Peaches, która bez cienia wstydu przesterowanym wrzaskiem zmasakrowała kultową partię wokalną z "The Great Gig in the Sky".

Reklama

Siłą oryginału są nie tyle kompozycje, co ich brzmienie. Ponadczasowa, rewolucyjna produkcja, wyczarowana i wymuskana w legendarnym studiu Abbey Road przez samych Floydów i Alana Parsonsa - oto "The Dark Side of The Moon". Niedościgłe arcydzieło rocka z ambicjami, cyzelowane w cieplarnianych warunkach przez długie godziny, tygodnie, miesiące, lata...

The Flaming Lips dowiedli, nie po raz pierwszy zresztą, że w muzyce nie ma dla nich obszarów tabu i wpakowali się w tych swoich zabłoconych buciorach do świątyni art rocka. Zagrali ten materiał niemal z marszu, bez zbędnych ceregieli rozprawiając się z wszystkimi smaczkami, z których Pink Floyd byli tak dumni. Ich "Ciemna strona..." jest nie tyle ciemna, co brudna. Czasem wręcz byle jaka, rozłazi się w szwach, innym razem zachwyca błyskotliwością. A może raczej bezczelnością?

Bo wielkim atutem "The Flaming Lips and Stardeath and White Dwarfs with Henry Rollins and Peaches Doing The Dark Side of the Moon" jest to, że nikt tu nie podchodził do gigantów z Pink Floyd na kolanach, nikt nie wahał się spróbować w obawie przed tym, że zepsuje. Oczywiście, parę rzeczy w związku z tym zepsuli, ale przy okazji tego aktu wandalizmu, zrobili dla "The Dark Side of the Moon" kawał dobrej roboty - po odbrązowieniu okazało się bowiem, że kryje kilka naprawdę fajnych, bardzo aktualnie brzmiących nut. Na tyle dobrych, że bronią się nawet ogołocone z perfekcjonizmu Floydów...

Zresztą, najfajniejsze jest to, że tak właśnie mogłaby brzmieć "Ciemna strona Księżyca", gdyby nagrał ją ten sam zespół, który wydał płytę "Ummagumma".

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Flaming Lips | księżyce | DARK | Pink | Pink Floyd | henry | Side
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama