Reklama

Brody Dalle "Diploid Love": Brody Courtney Dalle Love (recenzja)

Kiedy rozum śpi, budzą się demony. Kiedy zespół Hole śpi, a Courtney Love informacje o potencjalnej reaktywacji dawkuje z iście homeopatyczną pieczołowitością, na puste miejsce wskakuje rozrabiara z Australii, a prywatnie partnerka Josha Homme'a. Jak jej idzie na solowym debiucie?

Młódką Brody Dalle nie jest, maturę zdała (o ile zdała) już parę lat temu, a zwolennikom dziewczyńskiego zagniewanego grania może być znana jako gitarzystka The Distillers oraz frontmanka Spinerette. Tym razem poszła na swoje i "Diploid Love" wydała pod własnym nazwiskiem, czy raczej pseudonimem artystycznym. Co na płycie? Abnegacja i zmęczenie Courtney Love. Ale czy coś jeszcze?

Brody, dziecięciem będąc, zasłuchiwała się w Cyndi Lauper i Beatlesach, ale prawdziwym kopem do tego by grać stała się dla niej Nirvana i Hole. To słychać od pierwszych taktów. Podobnie jak manierę wokalną podsłuchaną u Courtney Love. Obie panie śpiewają kontraltem, z tą różnicą, że głos byłej żony Cobaina jest wyraźnie mocniej sterany życiem - ale Brody wszak na starcie strun głosowych ma jeszcze kilka lat.

Reklama

Otwierający album "Rat Race" również nie pozostawia złudzeń co do inspiracji. Trudno byłoby jednak powiedzieć, że cała płyta jest kalką z Hole, bo klocków w tej układance jest więcej - choćby fantastyczne gitarowe galopady w "Underworld" - ewidentnie wpływ grającego na albumie Michaela Schumana (QOTSA) i nocy spędzanych w towarzystwie Homme'a. Ale też nie jest to zrzynka toczka w toczkę, bo stonerowe gitarki sparowano z partiami dęciaków i wstawką godną prawdziwych mariachi, co robi bardzo fajne, świeże wrażenie. Przeszkadza może to, że w produkcji głos pani Dalle jakoś dziwnie schowano w ścianie dźwięku. Szkoda, bo jest fajny. Szkoda też, że całość - jak na warunki, w jakich ją nagrywano - brzmi podejrzanie mało selektywnie. Zabieg celowy? Jeśli tak, to ja go nie rozumiem. Bo jak sekcję dętą wcisnąć do garażu przy domu starych?

Przy trzecim numerze, "Don't Mess with Me" jasne staje się też, że mamy do czynienia z całkiem urozmaiconym albumem. Rozpostartym między alternatywą, jakimś post-grunge'em, klimatami riot girl, stonerem, punkiem... Całkiem fajny konglomerat. Plus Brody, która jakoś szczególnie wściekła może nie jest. Jest za to euforyczna i ma powera. Nic tylko podpiąć jej dynamko. Co odróżnia Dalle od Hole to też fakt, że album nie ma aż tak minorowego nastroju. Czemu trudno się dziwić - grunge ze zgryzoty dawno zjadł własne palce i nie ma jak dociskać gitarowych progów, a rockowy smutek ma dziś oblicze Thoma Yorke'a, czy Matta Berningera z The National. Z drugiej strony dziwić się i może by należało, zważywszy na życiorys Dalle, w którym znalazło się miejsce na uzależnienie od metamfetaminy, wykorzystywanie seksualne w dzieciństwie i kilka innych nieprzyjemnych sytuacji.

Tymczasem album przelatuje całkiem przymilnie. Uszy cieszy "Meet the Foetus", gdzie Brody pokazuje, że na modłę PJ Harvey sprzed jej wiktoriańskiej metamorfozy też potrafi przygrzać. Highlightem jest też "Blood in Gutters", z wyjątkowo fajną linią i harmoniami w refrenie. To też numer, w którym Brody bodaj najmocniej zdziera sobie gardło. Serwis Muzyka.interia.pl nie zachęca do używania twardych narkotyków - więcej - jest im absolutnie przeciwny. Jeśli jednakowoż zdarzyłoby się Wam, to najlepiej przy tym właśnie kawałku. Czaruje też to, jak rozwija się ostatni numer, "Parties for Prostitutes", gdzie niepozorne staccato prowadzi do porządnego zamykającego album wygrzewu. Żadnych kokieteryjnych zakończeń. Jazda i wyciszenie.

Reasumując... Kilka stadionowych refrenów, nie obrażające niczyjej inteligencji kompozycje, feeria barw w aranżacjach i produkcji. "Diploid Love" to rzetelny rockowy album. Dziewczyński. Na pewno o Brody Dalle trzeba pamiętać i śledzić jej dalsze poczynania. Problem jest może tylko jeden. Brakuje tu czegoś, co naprawdę rozsadziłoby głośniki, obaliło system, wykastrowało pedofili i gwałcicieli, odebrało bogatym i darowało biednym, wyremontowało Gierkówkę, wychłostałoby po dupsku niedobrego Putina. Brakuje walca. Brody, może na następnej solówce? Bo poza tym zarzutem wszystko jest jak najbardziej spoko.

Brody Dalle "Diploid Love"

7/10

Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: brody | recenzja | Brody Dalle
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy