Reklama

Blask królewskiego majestatu

Melechesh "The Epigenesis", Warner

Okrutnie długo, bo niemal cztery lata fani Melechesh zmuszeni byli czekać na następcę albumu "Emissaries", który dla wielu branżowych periodyków na całym świecie okazał się być "Albumem roku", a legendarny amerykański magazyn "Spin" określił go nawet mianem "probierza dla metalu w 2007". Warto było czekać!

Dość powiedzieć, że już trzecia płyta zespołu, "Sphinx", uplasowała się w zestawieniu "Top 10" wydawnictw 2003 roku wg opiniotwórczego, brytyjskiego magazynu "Terrorizer", który jednocześnie wpisał ją do grona stu najważniejszych albumów dekady. "The Epigenesis", piąta płyta piewców pradawnej Sumerii, to ponad 70-minutowy opus magnum Melechesh, a zarazem potwierdzenie wybitnej formy jednej z najbardziej wyjątkowych formacji na współczesnej scenie metalowej.

Reklama

Melechesh Ashmedi, lider "Sumerian thrashing / blackmetalowej" grupy Melechesh, to niewątpliwie jedna z najciekawszych i najbardziej barwnych postaci na dzisiejszej scenie metalowej. Urodzony w Jeruzalem, dzieciństwo spędził zarówno na Bliskim Wschodzie, jak i w Dakarze, gdzie jako kilkuletni pędrak mieszkał u zamożnej rodziny w domu brata szefa rządu Senegalu. Żył m.in. w USA, Kanadzie, Francji, by wreszcie pod koniec lat 90. przeprowadzić się do Holandii. Biegle włada kilkoma językami, śpiewa, gra na gitarze, basie, perkusji, komponuje muzykę, tworzy teksty, o jego życiu powstaje właśnie film dokumentalny, a pisane przez niego autobiograficzne opowieści publikowane są przez największe internetowe portale i magazyny, od amerykańskiego "Decibel", po niemiecki "Legacy".

Zapewne dlatego muzyka Melechesh jest niezwykłą strawą dla ducha, tak dla miłośników i poszukiwaczy zgłębiających tajniki mezopotamskiej mitologii i badaczy alternatywnych źródeł pochodzenia ludzkiej cywilizacji, jak i zwykłych fanów heavy metalu, wychowanych na Judas Priest i Venom, thrashu wczesnej Metalliki i Slayera, młodzieży zapatrzonej w Nile czy skandynawski black metal.

O niepowtarzalności muzyki Melechesh stanowi przede wszystkim nasycone bliskowschodnim klimatem brzmienie, generowane nie przy pomocy kilkudziesięcioosobowych chórów i orkiestry, jak u Dimmu Borgir czy Therion, a przy wykorzystaniu jednego z największych wynalazków XX wieku - gitary elektrycznej.

Równie wyjątkowe, co sama muzyka Melechesh było tym razem także nietypowe miejsce powstania "The Epigenesis" - Istambuł, którego multikulturowa atmosfera na styku świata zachodniego i Wschodu, przeniknęła do brzemienia Melechesh, tak dzięki gościnnemu udziałowi lokalnych muzyków, jak i bogactwu ludowych instrumentów, których nazw - niekiedy bardzo egzotycznych - nie ośmieliłbym się nawet wymówić. Przykładem tego jest instrumentalny "The Greater Chain Of Being", stanowiący połączenie muzyki śródziemnomorskiej z turecką i arabską. Popisową grę Ashmediego na sitarze słyszymy także w pozbawionym wokali, onirycznym "When Halos Of Candles Collide", pełnym indyjskich i perskich motywów.

"The Epigenesis" to jednak materiał stuprocentowo metalowy, wyzbyty przesadnej wirtuozerii i technicznej ekwilibrystyki, w którym nierzadko pojedynczy riff (otwierający "Ghouls Of Nineveh"; przypominający bliskowschodni obrzęd, marszowy "Mystics Of The Pillar") potrafi skutecznie zmienić prosty numer w rytualny tras o wysokiej sile oddziaływania. Tak samo dzieje się w wieńczącym płytę, ceremonialnym, 12-minutowym opusie tytułowym o nieco improwizowanym charakterze, przypominającym jedno wielkie jam session, gdzie klimat Bliskiego Wschodu krzyżuje się z muzyką metalową i psychodeliczną aurą grup pokroju Jefferson Airplane.

Na "The Epigenesis" nie brakuje też agresywnego i firmowego "thrashującego black metalu" ("Defeating The Giants", także imponujący różnorodnością "Illumination - The Face Of Shamash"). Mury biblijnego Jerycha byłby zaś w stanie skruszyć donośny dźwięki trąb / rogów / waltorni obecny w niebywale dynamicznym "The Magickan And The Drones", podobnie jak potężnie akcentowane bębny i "galernicze" chóry w "Grand Gathas Of Baal Sin". Wariacją na temat starego Celtic Frost jest z kolei przysadzisty "Negative Theology".

Wykorzystywanie muzycznych motywów z Bliskiego Wschodu (będącego kolebką wielkich cywilizacji starożytnych, w tym Mezopotamii i Egiptu) jest dziś pewnym trendem w muzyce metalowej, ordynowanym głównie przy udziale klawiszy i wszelkiej maści sampli, które dla wielu zespołów stały się pożałowania godną drogą na skróty do kreowania tzw. klimatu. To zaś, w przeważającej mierze, kojarzy się raczej z "głębią" historii o latającym dywanie lub disneyowską kreskówką o Aladynie. Na "The Epigenesis" mistyczną atmosferę buduje brzmienie gitary, która w rękach Ashmediego działa na muzykę Melechesh niczym dotyk Midasa. Słowo "melechesh" oznacza w hebrajskim "króla ognia". "The Epigenesis" jest zatem perłą w koronie i symbolem jego intronizacji.

Lepszej płyty w tym roku już nie będzie.

9/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: recenzja | Melechesh
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy