Reklama

Biff Byford "School Of Hard Knocks": Na taką szkołę nigdy nie jest za późno [RECENZJA]

Debiutować solowo rok przed siedemdziesiątymi urodzinami? Da się. Choć na dobrą sprawę "School of Hard Knocks" brzmiałoby prawie identycznie, gdyby wydano ją trzydzieści lat temu.

Debiutować solowo rok przed siedemdziesiątymi urodzinami? Da się. Choć na dobrą sprawę "School of Hard Knocks" brzmiałoby prawie identycznie, gdyby wydano ją trzydzieści lat temu.
Biff Byford zaprasza do szkoły na płycie "School of Hard Knocks" /

Byford i jego Saxon padli ofiarą niekorzystnego zbiegu okoliczności. Zaczynali w 1977 roku, a więc krótko po Iron Maiden i chwilę przed tym, kiedy Judas Priest z psychodeliczno-rockowego hippisiarstwa zupełnie przedzierzgnął się w byt jeżdżący motocyklem i naszpikowany ćwiekami. Dodatkowo pochodzą z Barnsley w South Yorkshire, a więc północy Anglii, skąd do stolicy, a więc i świateł reflektorów (są wyjątki, choćby Motörhead) zawsze było jakby dalej.

Te czynniki pewnie wcale nie bardziej, niż słabsze brzmienie czy repertuar przesądziły, że jak Maiden i Priest to muzyczni giganci par excellance, tak Saxon zawsze byli jakby o krok od tego swojego graala. Byli takim karłowatym tytanem: olbrzymem wśród ludzi, pokurczem wśród gigantów. Debiutanckie solowe nagranie Byforda można w tym kontekście traktować jako próbę poszerzenia pola gry. Choć i tu proporcja jest mocno nie na jego korzyść, bo tak Dickinson, jak i Halford mają na koncie jeśli nie imponującą (Dickinson), to chociaż szeroką (Halford) dyskografię solową, czy też poza macierzystą formacją.

Reklama

Byford wydaje się tym jednak zupełnie nie przejmować i od pierwszych taktów przekonuje nas oto, że wcale nie ma na karku siedmiu dych, w kalendarzu nie mamy roku 2020, ale 1980, a staroszkolne hardrockowe czy heavymetalowe patenty, nieważne czy podpatrzone u siebie, czy w krainie kangurów, nadal pozwalają uprowadzić pannę motorem i odjechać z nią w kierunku zachodzącego słońca. Nawet jeśli nad Anglią i Australią słońce rzadko zachodzi w tym samym momencie.

Byford startuje więc "Welcome to the Show" napędzanym riffem mocno przywodzącym na myśl "Tattooed Millionaire" Dickinsona, który to numer - taka ciekawostka - powstał w ramach dissu na Mötley Crue po tym jak Nikki Sixx pohańbił Dickinsonowi żonę. Dalej mamy numer tytułowy brzmiący (włącznie z wokalem), jak żywcem wyciągnięty z "Back in Black", czyli inauguracji Briana Johnsona w AC/DC. Później na poły helloweenowską (gitary), a na poły maidenowską (refren) opowieść o hiszpańskiej inkwizycji ("The Pit and the Pendulum" na podst. Poego), której nawet jeśli nikt się nie spodziewa, to obawia się jej zdecydowana większość.

I kiedy niby już wszystko wiadomo, bo w świętych grymuarach heavy metalu od milleniów stoi to stalowymi zgłoskami wykute, Byfford wyskakuje z coverem... "Scarborough Fair" Simona i Garfunkela, które w jego wykonaniu brzmi jakby jaki wiekowy i dobrze zaprawiony miodem martwy Sas dał się ponieść ckliwym emocjom przy jakimś bocznym stoliczku Walhalli. Czyli fajnie.

Dalej "Pedal to the Metal", z którym kojarzy mi się cokolwiek nieładna, bo delikatnie homofobiczna anegdotka. Hasło "pedal to the metal" wiele lat temu uchwyciłem na okładce numeru zagranicznej edycji "Metal Hammera", gdzie służyło za tytuł tekstu o... powrocie Halforda do Judas Priest. Wtedy niemałe miałem z tego heheszki. Dziś podszyte należytym wstydem. Ale ciężko nie przypomnieć sobie owego zdarzenia, szczególnie że "Pedal to the Metal" to bodaj najbardziej judasowski (a zarazem saxonowski) numer na "School of Hard Knocks".

I, na dobrą sprawę, wliczając kolejny cover ("Throw Down the Sword" Wishbone Ash) tak to wszystko tu wygląda. Mimo nieśmiałych prób uwspółcześnienia brzmienia, czy riffowania dokonywanych rękoma znanego m.in. z Opeth Frederika Åkessona, solowy debiut Byforda to jeden wielki skansen. Z tym, że nadal żyją wśród nas ludzie, którzy w tym skansenie na świat przyszli, w nim dorastali i - mimo, że nierzadko na co dzień nie na słomą kryte strzechy patrzą, a na szklane domy - nie mają najmniejszej ochoty się owego skansenu wyrzekać. I "School of Hard Knocks" jest właśnie dla nich. I jest to jedna z solidniejszych pozycji w tej kategorii, na jaką trafią w bieżącym roku.

Biff Byford "School of Hard Knocks", Warner Music Poland

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Biff Byford | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy