Reklama

Bedoes & Lanek "Opowieści z doliny smoków": Kubeł zimnej wody [RECENZJA]

Wspólna płyta Bedoesa i Lanka aż prosi się o jakąś selekcję i kontrolę producenta wykonawczego trzymającego pieczę nad projektem twardą ręką. Niestety, celnych strzałów jest tu za mało, aby postawić wysoką ocenę.

Wspólna płyta Bedoesa i Lanka aż prosi się o jakąś selekcję i kontrolę producenta wykonawczego trzymającego pieczę nad projektem twardą ręką. Niestety, celnych strzałów jest tu za mało, aby postawić wysoką ocenę.
Okładka płyty Bedoes & Lanek "Opowieści z Doliny Smoek /

Bedoes to postać wyrazista, charyzmatyczna, która nie gryzie się w język, dzięki czemu bywa naprawdę fascynujący. Co więcej, raperem pod kątem warsztatu jest naprawdę świetnym. Udowadnia to doskonale w "1998 (mam to we krwi)": swoim prawdopodobnie najlepszym numerem od czasów "Gustawa", dobrze nawiniętym, emocjonalnym i doskonale wyważonym. Nie brakuje tu dobrych linijek ("W szkole, w rapie, w życiu byłem gnębiony zawsze przez silniejszych/Babcia mówiła mi, że dobro zawsze zwycięży/Oni mnie bili i śmiali się - Range Rover jest pełen pragnienia zemsty"), a nawet zaskakujących deklaracji wsparcia dla osób LGBT+ ("Jestem dumny, że jestem Polakiem/Nie przeszkadza mi chłopak z chłopakiem") czy wiary, która zapewne nieintencjonalnie jest pstryczkiem w nos Taua. 

Reklama

Ale nie umiem nie być wściekły na Borysa, bo to case Quebonafide. O co chodzi? Ano o rapera, który kiedy już po prostu rapuje, potrafi imponować. Niestety, jest zbyt histeryczny, rozdygotany, by pozwolić zwrotce zwyczajnie popłynąć. Przez to otrzymujemy szereg kawałków, w których dzieje się za dużo, bo wokal urozmaicany jest na siłę. Cieszą dwie-trzy zmiany flow w jednym numerze, ale po dziesiątej kombinacji w jednej zwrotce uszy zaczynają się przegrzewać. Bedi podśpiewuje, piszczy, leci falsetem, szepcze, krzyczy, przeciąga słowa, ale najczęściej ma się wrażenie, że nie są to w pełni kontrolowane, rozpisane wcześniej zabiegi - bardziej wybryki, które nagle przyszły do artysty w studiu podczas nagrywki.

Przez to "Hardcore Pleasure" z napastliwym flow gospodarza, ulicznym sznytem gościnnie występującego Flexxy'ego oraz mocno przesterowanym, agresywnym basem w bicie Lanka (a ta rave'owa końcówka to miód dla uszu) działa niemal cały czas. Niemal, bo z wyjątkiem tego fatalnego śpiewu Bedoesa.

"Anarchia 2019" jest pod tym kątem wręcz dyskwalifikująca. To nie brzmi jak numer rockowy, to brzmi jakby ktoś nagrał występ karaoke kolesia, który już ledwo siebie słyszy, a barman niedługo zacznie odmawiać mu kolejnego szota. Zupełnie przestrzelonym pomysłem jest również hiszpańskojęzyczne "Polaco". Abstrahując już od tego, że tekst składa się ze słabo powiązanych ze sobą linijek i sensu pasowałoby tu szukać z lupą, to całość zwyczajnie nie płynie. Bedi niszczy wszystko przechodzeniem z szeptu do krzyku, nieustannym skakaniem po amplitudzie i - cóż - Mr. Polska wypada tu o wiele lepiej. Aż kusi, by powiedzieć gospodarzowi "weź w końcu zaparz sobie melisę".

W "Brzydkich rzeczach" Bedi postanowił się powstrzymać i to zaowocowało: melodyjność jest tu precyzyjnie kontrolowana, dobrze spaja się z tym drake’owym bitem, ma to w sobie sporą dozę przebojowości, a pomysł na refrenem jest strzałem w dziesiątkę. I da się tu wybaczyć nawet ten tekst, który jest zwyczajnie... głupi.   

A, bo chwaliłem Bedoesa za tekst do "1998 (mam to we krwi)", prawda? To muszę wbić kilka szpil. Bedi bowiem linijek prawdopodobnie nie skreśla wcale, a w tym swoim nieskreślaniu nie jest tak intrygujący jak chociażby Legendarny Afrojax. Przez to po ciekawej linijce, w trakcie której łapiesz się za głowę z powodu jej błyskotliwości, potrafi rzucić takim wersem, po którym dłonie odruchowo ciągną się do wykonania facepalma. "Jeśli umrę młodo, ch*j ci w d**ę" (serio, realizator powinien go powstrzymać już po tej linijce, a nie po groźbach śmierci), "Dzisiaj czuję się jak orgazm", "Łzy na kostkach tak jak Baka/Nocą słychać tylko pop, pop/Drip kapie jak kap, kap" to nie naprawdę są szczyty liryzmu. W "FPS" raper nawija "Ona, kiedy wchodzi, tworzy pokój pełen wzwodu/Przepraszam za słowa/Ale, k***a, jak mam się zachować, kiedy wchodzi taka sucz?" - nie wiem, Bedi, jak powinieneś się zachować, ale może po prostu nie powinieneś nawijać tak infantylnych linijek z humorem wyciągniętym z gimnazjalnych gadek alfa-samców na temat ładnych dziewczyn? Szczególnie że wielokrotnie takiemu podejściu chcesz zaprzeczać!

Co więcej, ma się wrażenie, że dużo utworów to po prostu pisanie linijek, w których nie ma nawet miejsca na spójność. Zdarza się, że jedna linijka ma jednego odbiorcę, podczas gdy druga zupełnie innego i trudno zrozumieć ten zabieg. Jeżeli już pojawia się koncept, gaszony jest przy dobrych wiatrach po jednej zwrotce, przy gorszych: po kilku wersach.

Na dodatek fetysz Bediego na punkcie seksu grupowego, mówienia o materialistkach (choć sam chętnie podkreśla status majątkowy i rzuca nazwami drogich marek) i podkreślania znaczenia swojego przywiązania do własnej ekipy potrafi zirytować niemal tak, jak niegdyś setne tłumaczenie się z akcji uciekania w bagażniku. Jest tu dużo lenistwa, bo czy pierwsza zwrotka "Wschodu" to nie jest tekst, który można napisać w minutę bez specjalnej wprawy? Druga zwrotka "Smoków" jest cudownie konceptualna, ale pierwsza z wersami "Ona jest z nimi, ale chciałaby być z nami/Moje ziomy sprzedawały dragi/Miałem chwilę, że już nie dawałem rady/Miałem chwilę, że myślałem, by się zabić/Ale nie, hm, ale wcale nie" to taki strumień czystej świadomości, że nie wstydziłaby się go Virginia Woolf. Czy to komplement? Bynajmniej.

Szkoda w tym wszystkim pracy Lanka, bo to utalentowany producent, który w jednym momencie potrafi rzucić soczystym, zbasowanym podkładem takim jak "Wschód", który ma moc nawet jeżeli perkusja nie wydaje się zbyt nachalna (ale przy okazji Kosa zalicza najgorszy występ, jaki dane było od niego kiedykolwiek usłyszeć). W innym - zrobić przebojowy afrotrap jak w "Gdzie jest Eis? (to dla Was)".

Wie też, jak zagrać na sentymentach, nie popadając jednocześnie w kicz: "Jesteś ładniejsza niż na zdjęciach (na zawsze)" to naprawdę świetny, pozbawiony przesłodzenia podkład, w którym jest multum przestrzeni, świetny bas i cudownie wpleciony fortepian. Aż szkoda, że jego siła została ponownie przykryta przez histeryczne wokale Bedoesa. "Łzy (pierwszy kawałek na tej płycie)" to z kolei gangsterski bit, w którym gitara akustyczna mogłaby być nieznośnie patetyczna, ale te piszczałki na syntezatorze i przesterowany syntezator w połączeniu z surową 808-ką ciągną go niesamowicie.

Doświadczenie czołowego producenta SBM Labelu słychać od razu po umiejętności rozplanowywania przestrzeni, aranżacji i bawienia się szczegółami, na które nie zwraca się uwagi za pierwszym razem, ale przy kolejnych okazuje się, że to one budują klimat - zupełnie jak w filmowym "Władcy Pierścieni". Jest to też powód do smutku. Wszak, niestety, tak jak w przypadku "Kwiatu polskiej młodzieży" nagranego przez Bediego z Kubim Producentem, tak tutaj to przede wszystkim producent dźwiga materiał.

Na koniec kilka słów do samego Bedoesa: drogi Borysie, jesteś osobowością i masz niesamowity potencjał na nagranie czegoś wielkiego. Czegoś, co sprawi, że możesz w końcu stać się głosem pokolenia, do którego - jak mam wrażenie - trochę aspirujesz. Dlaczego więc nieustannie mam wrażenie, że idziesz na skróty? Że zamiast faktycznie coś przekazać dzieciakom, to często wyłącznie mówisz, że tak jest? Że nieustannie się powtarzasz w tekstach? Usiądź, ochłoń, uspokój się, siedź więcej nad wersami i wierzę, że będzie lepiej. A przede wszystkim wybacz tę niską ocenę, ale inaczej nie mogę postąpić.

Bedoes & Lanek, "Opowieści z doliny smoków", SBM Label

4/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Bedoes | Lanek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy